wtorek, 9 lutego 2016

Weird Stuff III

Dzień dobry, witam serdecznie,

Szłam przez ciemny korytarz. Przez oszronione szyby przedzierał się subtelnie blask księżycowego światła. Z moich ust wydobywały się kłęby skondensowanej pary, która osadzała się na grubych soczewkach okularów.
Drzwi za mną zatrzasnęły się przez wiatr odbijający się od łuszczących się ścian. Przeszedł mnie paraliżujący dreszcz. Dudniące kroki rozbrzmiewały donośnym echem. "Jest tuż za drzwiami"-ciężka gula pulsowała w mojej krtani, blokując dopływ powietrza do płuc. Kroki były coraz bardziej wyraźne, a powietrze coraz cięższe.
 Zza zakrętu wyłonił się cień, a ciemna postać, do której należał wciąż kroczyła w moją stronę. Dygoczące nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Jej twarz oświetlała łuna niewyraźnego światła. Była pokryta brudnymi ranami i pleśnią, i choć przerażająca, była wyjątkowo znajoma.
Te same prostokątne okulary, krzywy nos i ubrania idealne dla wyższej klasy w dziewiętnastowiecznej Anglii.
Jej gnijąca dłoń bez dwóch palców chwyciła za rękaw mojej koszuli.
-Śmieszy cię to?- zapytała ochrypłym, lecz wciąż skrzekliwym głosem.
-Ale co?- sytuacja straciła swoją nutkę grozy.
Zombiekształtna postać zaniosła się wysokim, przerywanym śmiechem.
Znam ten śmiech. Cholera jasna, znowu?

Obudziłam we własnym, niewygodnym łóżku, ciągnąc za rękaw piżamy. Było zupełnie ciemno, choć zegar wskazywał 6:20.  Stwierdziłam, że nie ma co czekać na pierwsze akordy "Gravity" leniwie sączące się z budzika i powoli sturlałam się z łóżka. Straciłam około sześciu minut, szukając metaforycznego sensu życia pod postacią okularów, aż uświadomiłam sobie, że widzę zupełnie dobrze, bo przecież mam je na ryju. Wyciągnęłam z szafy cokolwiek, co było czarne i poszłam do łazienki. Widok mojej umazanej flamastrami i resztkami tuszu, twarzy, przypomniał mi o przegniłej wersji mojej nauczycielki fizyki. Opieprzyłam moją świadomość, za to, że jej nerdowskie życie kręci się tylko wokół szkoły, na co ona odpowiedziała, że już nie może po prostu. Zmyłam z siebie ślady dinozaura, którego kolorowałam poprzedniej nocy i nałożyłam trochę korektora, który miał zamaskować skutki maratonów "The Walking Dead". Nic nie dał, jaka szkoda. Powiedzenie "z kim przestajesz, takim się stajesz" nabierało dla mnie nowego znaczenia, mimo tego okropnego czasownikowego rymu.
Mycie zębów zajęło mi dobre dziesięć minut, bo kontemplowałam nad stopniem spartaczenia pedagogicznych metod, wyżej wspomnianej zombiekształtnej. Serio, gdyby ktoś spytał mnie o wyraz określający dobrego pedagoga to podałabym jej nazwisko jako antonim. Zastanawiałam się więc, czy zeszło nocny sen był oznaką uzależnienia o żywych trupów, czy też projekcją sadystycznych żądz, ukrytych głęboko pod maską pacyfisty.
Czas naglił, więc chwyciłam gorące tosty zrobione przez moją rodzicielkę, rzucając jej szybkie "dzięki, mame" i popijając zieloną herbatę parzącą w język, ruszyłam w stronę drzwi. Włączyłam świeżo stworzoną playlistę z indie rockiem i wybrałam najbardziej zabłoconą drogę na przystanek. Gdy tam dotarłam autobus akurat podjechał, co oznaczało, że wyjątkowo spóźnił się tylko osiem minut, co dawało mi pełne prawo do błogosławienia harmonii panującej we wszechświecie. Stanęłam jak zwykle na końcu, by mieć jak najlepszy widok na współpasażerów.
Była tam pulchna pani z gromadką wyjątkowo głośnych dzieci, chłopak słuchający Black Sabbath tak głośno, że doskonale słyszałam ten finezyjny skrzek, mimo wielkich słuchawek które miał na głowie, była dziewczyna uporczywie pisząca coś w telefonie, chyba tylko po to by mieć pretekst do olania siedzącego obok faceta, z oleistą gadką i włosami, był mężczyzna w średnim wieku, którego widziałam w każdy wtorek i czwartek. Znowu wiózł małą wiązankę konwalii (idealnie tłumiła odór komunikacji zbiorowej). Zazwyczaj wysiadał przy szpitalu onkologicznym. Miałam nadzieję, że najzwyczajniej mieszka w okolicy. Była gromadka wesoło gawędzących starszych pań i bezdomny.
Siedział tyłem do kierunku jazdy, a obok niego znajdowało się ostatnie wolne miejsce siedzące.
Miał siwą, dawno niestrzyżoną brodę, twarz pełną małych zadrapań i krost, i warstwę bliżej niezidentyfikowanych ubrań. Przynajmniej nie marznął. Co jakiś czas zerkał na młodego pana przy kości, jedzącego hot doga, prawdopodobnie w największym dostępnym rozmiarze. Do szkoły zostało pięć przystanków. Wzięłam drugiego tosta i bezy, które dostałam od mamy, podeszłam do niego i powiedziałam:
-Ma pan może ochotę na śniadanie?
Odwrócił się w moją stronę i wydawał się zdezorientowany. Podałam mu zawiniątko, a on odchrząknął coś, co zabrzmiało jak podziękowanie.
-A nie mogłabyś poratować grosikiem?- zapytał po chwili, pewniejszym tonem
-Niestety, proszę pana, rodzice powiedzieli mi, żebym nie dawała pieniędzy obcym - odrzekłam bełkocząc zaskoczona, że zadał mi jakieś pytanie.
-Ehe, tak jak wszyscy, jak wszyscy-wzdychał, żując tosta.
-Trudno im się dziwić, proszę pana- "zamknij japę, tępa dzido" krzyczała część mojej świadomości.
-Ale po co zaraz podejrzewać ludzi o najgorsze- odparł podirytowany.
-Zapewniam pana, że tu nie chodzi o podejrzenia, tylko o statystyki- wtrącił się mężczyzna, który stracił nagle zainteresowanie gazetą- Według badań zdecydowana większość bezdomnych to alkoholicy.
-Phhhi-odparł mężczyzna w sposób, który jasno pokazywał jak głęboko może sobie wsadzić te statystyki- To wszystko co potraficie robić, przeprowadzać badania, a pomóc uczciwym ludziom, którym się noga powinęła to już nie ma komu, tak? W dupie mam takie społeczeństwo...

Okay, okay, spokojnie. Cokolwiek z tego wyniknie, lepiej być od tego z daleka. Pospiesznie ewakuowałam się na przód pojazdu, zostawiając tych gentlemanów w spokoju. Udało mi się usłyszeć coś o rosyjskich aparatczykach w rządzie i o tym, że cały kraj schodzi na psy i coś o uwstecznieniu cywilizacyjnym. Potem amator statystyk, na szczęście opuścił autobus przed siedzibą jakiejś korporacji. Dżizzz, na następnym wysiadam. Nagle przyszło mi do głowy, że przecież mam w plecaku butelkę soku, który na pewno mu się przyda po zjedzeniu całej torebki bez i już miałam przeciskać się przez jakąś lasię i śliniącego się do niej studenta, gdy ten wyciągnął z torby butelkę jakiegoś żółtawego trunku. Jak widać sok nie był mu potrzebny. Cały autobus wypełnił ciężki zapach alkoholu.

Kur-wa mać. Serio, nie mogłeś poczekać?
-Pieprzony hipokryta- powiedziałam trochę za głośno i wyszłam na ulicę.
Jak tu być dobrym człowiekiem? Nie no sure, gość tylko walczy z  delirium.
Gandhi powtarzał, że nie można tracić wiary w ludzkość, coś z brudnymi kroplami w oceanie, ale chuja tam, wszyscy ludzie śmierdzą.

Carry on, Łoś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz