Promienie słońca wdarły się przez kremowe zasłony. Leniwie przeciągnęłam się, bez pośpiechu wyłączyłam budzik, czyli moją ulubioną piosenkę. W pokoju było ciepło, kaloryfer grzał a przez uchylone okno wpadało letnie świeże powietrze. Odrzuciłam kołdrę i zsunęłam się z łóżka. Brałam właśnie z mojej szafy ubrania, kiedy wpadła do pokoju Denerys. Jej oczy jak zawsze świeciły się radosnymi iskierkami, a rudobrązowe, krótko ostrzyżone włosy były w nieładzie. Prawie wyskoczyła z siebie, jak zauważyła, że jestem w piżamie i ledwo co obudzona.
-Wstawaj Bee, Jezuś, ile razy mam Ci powtarzać, ustawiaj budzik na wcześniejszą godzinę, ubieraj się, doprowadź do ładu i spotkamy się na dziecińcu punktualnie o 9:55! -swoim dziecięcym uroczym głosikiem powiedziała to na jednym tchu, po czym wypadła z pokoju jeszcze szybciej niż jak wpadła.
Dała mi równo dwadzieścia trzy minuty, dobrałam krótkie ogrodniczki, bawełniany t-shirt z nadrukiem eat me i grumpy kota, starą, już na zawsze poplamioną moimi farbami błękitną koszule mojego brata, pierwsze lepsze zupełnie nie z tej samej pary skarpetki. W ekspresowym tempie, ledwo dziesięciu minut wyrobiłam się z prysznicem. Nałożyłam ubrania, spięłam włosy w warkocz. Wychodząc z pokoju włożyłam też mój naszyjnik z trzema rożnymi łuskami od naboi, czarne trampki i sięgnęłam po torbę. W pośpiechu zamknęłam pokój, a klucze znalazły miejsce na dnie mojej starej torby, co za pewne w czasie powrotu będę się przeklinać, nurkując w niej. Praktycznie spadłam ze schodów, łapiąc ledwo równowagę na ostatnim schodku. Rys siedziała na fontannie, patrząc się zagubiona w chmury. Moje 172 centymetry zasłoniły jej widok.
-Wyrobiłaś się! Chodź, autobus już stoi.
Jak zawsze posłała mi szeroki uśmiech. Pokiwała głową kierowcy i zajęłyśmy miejsca.
-Rozumiem, że Yellow Croco?
-Przydałoby się, mój żołądek błaga o jedzenie.
Rys właściwie już mnie nie słuchała, zatracając się w świecie telefonu, odruchowo przytakując mi i kwitując wszystko co przeczytała na wyświetlaczu enigmatycznym "mhm". Czasem mi to przeszkadzało, jednak teraz sama odpłynęłam wpatrując się w widok za oknem. Billings było przepięknym miastem, nigdy nie miałam dość zdjęć tutejszych widoków.
-O właśnie! -wyrwała się Rys.-Słuchaj tego, wczoraj siedzę, centralnie maluję paznokcie i się luzuję...-Skrzywiłam się na słowo "centralnie" Denerys zdecydowanie za często go używała. -I dostałam wiadomość.
-Od Peter'a? -Spytałam trochę lekceważąco, Peter był chłopakiem o którym Rys nie mogła przestać gadać, uważała go za "centralne ciacho".
-Nie, jak chcesz tak mnie olewać mogę Ci nie opowiadać. -zmarszczka między jej brwiami pogłębiła się ze zirytowania.
-Nie bocz się tylko opowiadaj.
-Stary kolega jeszcze ze starego miasta napisał do mnie "Przykro mi, muszę odejść." Czaisz? Jaki idiotyzm, chyba oczekuję, że nagle sobie przypomnę wszystkie super chwile z nim czy co, napiszę jaki jest cudowny i będę błagać, żeby "został". Nawet nie wiem o co głupkowi chodziło. -Po tym wywiadzie zaśmiała się złośliwie.
Łapczywie łapałam powietrze, moje płuca odmawiały posłuszeństwa. Nie mogłam uwierzyć jak mogła tak to lekceważyć, bolało mnie serce i dostałam ostrej migreny.
-Halo, dobrze się czujesz? -Zmartwiła się. -Wyglądasz jak byś miała puścić pawia.
Złapałam ją za nadgarstek i wbiłam wzrok w jej twarz, unieruchamiając jej oczy. Usatysfakcjonowana, że nie odwróci ode mnie wzroku, powiedziałam bardzo dobitnie.
-Nie możesz tego zrobić.
Przestraszona, pół szeptem powiedziała:
-Ale czego?
-Zlekceważyć tego. Jak masz kontakt do jego siostry, brata, rodziców, KOGOKOLWIEK musisz do nich napisać, spróbować dowiedzieć się czy to był żart, co jeśli FAKTYCZNIE odebrał swoje życie? Tak się nie robi Denerys, kurwa ten chłopak mógł się powiesić, skoczyć z mostu, wziąć pigułki, może teraz jego ciało pływa w jakiejś rzece, albo wisi na strychu, albo jego zwłoki leżą gdzieś w piwnicy... -W miarę jak mówiłam, mój głos nabierał histerycznego tonu.
-Beatrice. Puść mój nadgarstek. Puść. Moją. Rękę.
Przerażona swoim zachowaniem, natychmiast puściłam jej rękę. W miejscu gdzie ją trzymałam, zostały czerwone ślady od moich palców. Nie zdawałam sobie sprawy jak mocno ją trzymałam.
-O matko, Denerys przepraszam, ja... Nie zdawałam sobie sprawy jak mocno Cię trzymam... O nie...
-Mhm. -Rozcierała lewą rękę. -To nic nie takiego, nie będzie śladu, w sumie nie bolało.
-Przecież ja Ci odcięłam dopływ krwi i zobacz na te ślady... Strasznie mi przykro...
-Beatrice. Powiedziałam, jest ok. -Po czym opadła na siedzenie, nie odzywając się więcej patrząc tylko przed siebie.
-Chłopak napisał, że to żart, swoją drogą.
Załamana swoim zachowaniem oparłam głowę na dłoniach, zakrywając nimi twarz.
ach wkręciłam się w Beatrice i jej historię, mam nadzieję, że ktoś jeszcze też
Peace out, Lizzy over
Dwie Brukselki dodają tu swoje opowiadania. Możesz poczytać jeśli chcesz, albo nie. Your choice. Niektóre z nich mogą wydawać się mocno skopane (nie przejmuj się, otrzymujemy już odpowiednią pomoc). W gruncie rzeczy posiadanie takiego miejsca w otchłani internetu jest bardzo przyjemne. Polecamy. Jeśli jakimś cudem tu trafiłeś i dotarłeś do tego fragmentu opisu, to możesz też przejrzeć resztę szitu, który zdążyłyśmy wstawić. Nikt się nie obrazi, a może Ci się spodobać. Trzymaj się, Hagridzie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz