Hi Brussels!
Aż nie chce się wierzyć jak dawno tego nie było, zapraszam:
Marple&Proof
Stanęli przed
wielkimi, inkrustowanymi żelazem drzwiami.
- Ja pukam, ty
mówisz- powiedział łobuzersko Proof.
Marple przewrócił
tylko oczami i zastukał knykciami w drewnianą framugę.
Odpowiedziało im donośne echo.
-Panie profesorze!-
zawołał Marple- to bardzo ważne- chwycił za klamkę i mocno
nacisnął. Drzwi ani drgnęły.
-Nie ma go-
stwierdził niemrawo Proof.
-No nie zauważyłem,
geniuszu- odparł zirytowany Marple.
-No nje zaubawyłem
gejuszu- przedrzeźniał go Proof głosem przywodzącym na myśl
skrzypiącą podłogę.
-O daj już spokój,
to nigdy nie było śmieszne…
Proof spojrzał na
brata z oburzeniem, westchnął przeciągle i powiedział:
- Dobra, ja pójdę
do północnego skrzydła, może poszedł do kuchni po te śmierdzące
ciastka z rodzynkami, ty weź małego- spojrzał na zawiniątko i
głośno przełknął ślinę- pójdź do biblioteki, tylko uważaj
na tego kretyna, może się gdzieś kręcić...
-Ty też- wtrącił
Marple.
Skinęli
porozumiewawczo i rozeszli się w wyznaczone strony.
Z zawiniątka
dobiegł kolejny pisk.
- No już mały,
spokojnie-próbował mu pomóc Marple, którego przerażały te dźwięki.
Lisek jakby
zrozumiał prośbę i przestał się ruszać. Szybko dotarł do
pierwszego zakrętu i przemknął obok rzędu potężnych drzwi.
-Spokojne, mały-
powiedział odruchowo, gdy potknął się o niewielki stopień.
Lisek wciąż się
nie poruszał. Na chwilę serce w nim zamarło. Drżącą ręką
odwinął bluzę i spojrzał na jego brudny pyszczek. Oczy miał
mocno zaciśnięte, a łapki lekko drżały. Marple pogładził go
lekko po czerwonym nosku, a ten się odwrócił się na brzuch i
wcisnął główkę pomiędzy fałdy ubrania. Marple powoli ruszył
do przodu, wciąż nie odrywając wzroku od liska. Wymamrotał
szybkie przepraszam, kiedy wpadł na posąg Wilhelma Szalonego i
zaczął wbiegać po schodach.
Z ich szczytu dobiegł do krótki, wysoki krzyk. Marta. Teraz przeskakiwał po trzy stopnie naraz i w kilka sekund znalazł się na szczycie. Zobaczył swoją siostrę rozcierającą przeguby i wpatrującą się w stojącą obok, zaśniedziałą zbroję.
Z ich szczytu dobiegł do krótki, wysoki krzyk. Marta. Teraz przeskakiwał po trzy stopnie naraz i w kilka sekund znalazł się na szczycie. Zobaczył swoją siostrę rozcierającą przeguby i wpatrującą się w stojącą obok, zaśniedziałą zbroję.
-Co się stało?-
zapytał zdezorientowany.
-Marple! Cześć,
skończyliście już lekcje?- zapytała zdawkowo.
-Taa. Czemu
krzyczałaś?
-To ta nawiedzona
zbroja- powiedziała w końcu- tyle razy mówiłam wujkowi, że
trzeba coś z nią zrobić. Wszystkich atakuje!
-Wiesz nie do końca,
Marta- odrzekł zakłopotany- raczej tylko ciebie...
-Jak to?
-Wystarczy nie
stawać na tej dźwigni ukrytej pod dywanem...
-Aha, mówisz mi o
tym teraz?-spojrzała na niego z wyrzutem- Marple, czy to krew?! Co
się stało?
-Ranny lisek,
znaleźliśmy go w parku- odpowiedział odsłaniając jego główkę-
Wiesz gdzie jest Brickwick?
Do ich uszu dotarło
znajome brzęczenie.
-Marta!- zza zakrętu
wybiegł Anton- wszystko w porządku? Słyszałem krzyki…
-Jak wszyscy w tym
zamku- odparła zrezygnowana- To ta kupa złomu...
Anton zatoczył
dłonią jakąś pętlę i skierował ją w kierunku zbroi, a ona wróciła
do dawnej zasadniczej postawy.
-Powinna dać sobie
spokój- odpowiedział ze szczerząc zęby.
Marta spojrzała mu
w oczy i odwzajemniła uśmiech. Anton przysunął się bliżej, nie
tracąc z nią kontaktu wzrokowego.
-Ekhem- Marple czuł,
że musi im przypomnieć o swojej obecności- Ktoś wie gdzie jest
Brickwick?
-W kuchni-
odpowiedział szybko Anton- Wasza mama upiekła mnóstwo ciasteczek…
***
Marple zawrócił najszybciej jak pozwalały mu na to schody i ranny lisek wtulony w jego pierś. Na końcu korytarza zobaczył profesora
prowadzonego przez Proof'a.
-Znalazłem-
oznajmił krótko. Z jego policzka sączyła się krew.
-Co ci
się stało?- zapytał Marple.
-Nie
teraz-odrzekł krótko Proof.
Pospiesznie
weszli do gabinetu i pozwolili Brickwick'owi zająć się maleństwem.
Położył go delikatnie na swoim mahoniowym biurku i po wstępnych
oględzinach, zaczął szukać czegoś w komodzie z co najmniej
pięćdziesięcioma szufladami w różnych rozmiarach.
-Jest
bardzo źle?- zapytał niepewnie Marple, kiedy nauczyciel wsmarowywał
jakąś maź w zranioną łapkę liska.
Asinus
Brickwick spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem i odpowiedział pogodnie:
-Za
kilka dni będzie po wszystkim. Takie rany naprawdę łatwo wyleczyć.
Bliźniacy
uśmiechnęli się szeroko.
-Gdyby
nie pan, byłoby po nim- powiedział z ulgą Proof.
-Te
mazidła potrafią czynić cuda- śmiał się pod nosem i owijał
śnieżnobiałą łapkę bandażem- opowiadałem już wam historię,
o tym jak spotkałem handlarza magicznymi bulwami, które okazały
się być zwykłymi ziemniakami?
-W
drodze do Zurychu?- spytał Marple.
Profesor
skinął głową.
-Dokładnie
trzy razy- odpowiedział Proof szczerząc zęby.
Nauczyciel
parsknął śmiechem i delikatnie podał opatrzonego liska bliźniakom.
-To jak
go nazwiecie?- zapytał.
Chłopcy
wymienili zdziwione spojrzenia.
-No
chyba nie chcecie go wypuścić? Już raz został porzucony- jego ton
stał się trochę bardziej poważny.
-Wuj na
pewno się nie zgodzi…- powiedział Marple.
-Po co królowi wiedzieć o rzeczach, które go nie dotyczą?- uśmiechnął się do nich spod
sumiastego wąsa- to co, może Ed? Nie Edmund, tylko Edan. Brzmi
dostojnie…
-To
chyba znaczy płomień- powiedział nieśmiało Marple.
-
Właśnie tak. Idealnie pasuje do koloru jego koloru sierści i
podkreśla przynależność do lisiego rodu…
-Ale on
jest…- zaczął Proof.
Poczuł
spojrzenie brata i chyba zrozumiał ironię.
Uśmiechnął
się jeszcze szerzej i poczuł pieczenie pod prawą skronią. Otarł
rękawem twarz z której wciąż sączyła się krzepnąca, gęsta
maź. Marple utkwił w nim trudne do rozszyfrowania spojrzenie i
zwrócił się do profesora:
-Ma pan
może coś, co mogło by pomóc?- jasne oczy profesora, również
utkwione były w Proof'ie.
Wziął
trochę gęstego mazidła o wyjątkowo słodkim zapachu szałwii i
delikatnie wmasował w rozcięcie.
Proof
poczuł chłód, a raczej lodowate ostrze wbijające się w jego
skórę; nie potrafił powstrzymać się od krótkiego krzyku; ostry ból narastał, czuł, że ostrze zaraz przebije jego czaszkę.
Profesor jednym ruchem starł nałożony lek, a ból zelżał. Proof widział
przerażone spojrzenie swojego brata, sam nie wiedział, co właśnie
się stało. Rana zaczęła krwawić intensywniej.
-Tak
jak mówiłem, nie wszystkie rany można tak łatwo wyleczyć- rzekł chłodno Asinus Brickwick.
Tym razem serdecznie polecam "Dust in the wind" Kansas, wiem, że klasyka, ale fajna klasyka.
Love, Moose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz