jutro święto zakochanych, żeby nie być przypadkiem kimś innym i odstawiać od reszty wstawiam tu coś w gust "słodszego", ale proszę wiele tutaj się nie trudzić, pisałam to ze względu na tęsknotę do lubego nie głupie walentynki. pff, za kogo mnie macie pokurwy...
~```~
Pożegnałam się z Rys, która zamierzała jeszcze pochodzić po mieście, ja musiałam iść na zajęcia. Autobusem trzęsło, co spowodowało moje zawroty głowy. Muzyka nic nie pomogła, a więc jak już dojechałam na kampus miałam parszywy humor. Drogę do klasy na zajęcia przeszłam w milczeniu, machając tylko znajomym twarzom. Usiadłam wreszcie w mojej ławce, łapiąc się za głowę z powodu migreny. Wyjęłam notatnik i metalowe pudełko służące mi za piórnik. Zaczęłam skrobać coś w notatniku miękkim ołówkiem odcinając się od rzeczywistości. Instynktownie kreśliłam linie i łuki. Po chwili rysunek skończyłam, okazał się być człowiekiem powieszonym na szubienicy. Przestraszona potrząsnęłam głową gniotąc rysunek i chowając go czym prędzej do torby. Idealnie do klasy wszedł nasz nauczyciel, pan Shides. Był chyba koszmarem każdej uczennicy, zajebiście przystojny i w dodatku dobrze zbudowany. Wiele próbowało, jednak każde zaloty do niego traktował z pobłażliwością. Tylko jedna się nie poddała, Emily. Bogata, rozpuszczona diwa, nic ciekawszego o niej się nie powie. Wypinała się z obu stron, machała rzęsami i zawsze miała dobrą odpowiedź na dane pytanie. W sumie jej współczułam i olewałam każdy jej docinek. Shides zaczął wykład, ja jednak byłam daleko myślami przez Cory'ego. Znów zaczęłam bazgrać, tym razem jakiś komiks o akceptacji.
-A panna Dennis?
Na dźwięk swojego nazwiska wyrwałam się z plątaniny myśli.
-Ja. -odparłam pół pytającym pół nieprzytomnym tonem.
-Właśnie konfabuluję na temat pani pobytu w chmurach. Jak tam? Na pewno ciekawiej niż na lekcji.
-Taki dzień psorze, już wracam.
-Oby, Bea.
Podsumował wykład o Maxwellu, prawdopodobnie po to, żebym mogła nadrobić, na szczęście wystarczająco interesowałam się jego postacią, żeby nie siedzieć z nosem w książce i nadrabiać zbyt dużo. Dzwonek zadzwonił, oznaczając dla mnie jeszcze dwie godziny zajęć naukowych i wolność. Wstałam, zebrałam swoje rzeczy i przysłuchałam się jeszcze ostatnim słowom profesora apropo nie bania się pokazywania swojego talentu światu. Wyszłam z tej sali i skierowałam się do naukowej. Znów usiadłam, wyjęłam rzeczy i sytuacja z poprzednich zajęć się powtórzyła, ja odstresowująca się mazaniem. Pani Rolland przynajmniej nie zwracała na mnie uwagi, kobieta poniekąd była we własnych chmurach, szczególnie powiadając o swoim ukochanym temacie. Nareszcie dwie godziny minęły, a ja jak strzała wyleciałam z sali, zapamiętując tylko jakie strony omawialiśmy. Nadal dręczona migreną powlokłam się do internatu. Człowieku mówisz poważnie?
Na schodach siedziała Emily otoczona dwoma robotnicami, znanymi tez jako jej niewolnice lub jak kto woli przyjaciółki, Tiffany i Monicę. Śmiały się z czegoś a Emily widząc mnie, zaniosła się jeszcze bardziej śmiechem.
-Biedna Bee Bee chce do pokoju? Czy co, hipisko, zapalić coś bo ciężko na głodzie?
-Obrzydzasz mnie Emily. -parsknęłam śmiechem. -Radzę Ci ruszyć twoją zazdrosną dupę, bo nie chce mi się marnować czasu na takie glizdy jak ty. -Zrobiłam gest dłonią w górę, nakazując jej się ruszyć.
Jak zawsze głupia nie miała co odpowiedzieć oprócz wysyczenia: suka. Po tej obrazie jednak mnie przepuściła, na jej szczęście. Nie byłam w nastroju na grzeczne rozmowy i nie wiem czy bym jej nie uderzyła. Wspięłam się po schodach i doszłam do pokoju. Zaczęłam kląć szukając kluczy w torbie. Poczułam jednak kulkę, co było moim breloczkiem od Katie, w kształcie kuli ziemskiej. Pchnęłam drzwi. Od razu na wejściu rzuciłam torbę w kąt. Zdjęłam ubrania, nakładając szorty i za duży t-shirt, oczywiście mojego brata. Zaparzyłam wodę i wsadziłam torebkę wiśniowej herbaty do kubka. Odpaliłam starego rzęcha, w oczekiwaniu na jego uruchomienie się pootwierałam podręczniki z dzisiejszych zajęć. Kiedy skończyłam podkreślać rzeczy zaznaczone jako ważne, komputer był w stanie gotowości. W skrzynce mailowej nie było nic, co trochę mnie zasmuciło, ale Katie pisała, że potrzebuje odpoczynku i myśli nad wyjazdem w ciepłe kraje, może to zrobiła? Nie pisałyśmy co u nas w życiu, bardziej wspominałyśmy co było, lub informowałyśmy się nawzajem, że jest ok. Włączyłam spokojną muzykę, odstawiłam laptop tak, żeby mi nie przeszkadzał i zabrałam się za sporządzanie notatek z dzisiaj. To była moja metoda na uczenie się, przeniesienie wszystko na papier swoim piórem i językiem dawało mi większą łatwość w zapamiętywaniu. Minęły dwie godziny spokojnego przepisywania i powtarzania sobie, z przerywaniem na herbatę i ewentualnie toaletę. Zostały mi dwa ostatnie zdania kiedy dostałam esemesa od Mike'a. Czekał na mnie na dole akademika. Byłam rozerwana, bo miałam ochotę wyjść do ludzi a jednocześnie poprzytulałbym się i poleżała. W rezultacie odpisałam mu, żeby wszedł do mnie na górę. Zamknęłam książki i zebrałam ciuchy z ziemi. Zapukał cichutko i wszedł. Kiedy zobaczyłam te jego piękne jasne oczy, humor od razu poprawił mi się o kilkadziesiąt procent. Przytuliłam go mocno, dziwiąc się czemu nie odwzajemnił uścisku. Przyuważyłam, że ręce miał za plecami. Zanim zdążyłam mu je wyrywać, podał mi piękne stokrotki. Nie mogłam uwierzyć w to, jaki jest kochany. Wstawiłam je do pustego wazonu, który wypełniłam wodą. Teraz mógł już mnie objąć, co zrobił natychmiast.
-Jak dzień? -pytał ze szczerą ciekawością, jak codziennie, jeśli nie twarzą w twarz to przez telefon. Wtuliłam twarz w zagłębienie w jego obojczyku.
-Musiałam powiedzieć Denerys o Cory'm, trochę ześwirowałam jak była gotowa olać głupią wiadomość chłopaka, która brzmiała jak by miał popełnić samobójstwo. Ścisnęłam jej rękę i włączył mi się agresor...nie było fajnie.
-Wiem. Dobrze wiem.
No. I stało się, poryczałam się. Przy nim zawsze się tak czułam, bezbronna i mogłam robić co chce. Wpadłam w spazmy, z nie wiadomo jakiego powodu. Na chwile odkleił mnie od siebie i położył mnie na łóżku. Włączył moją ukochaną smutną składankę i położył się obok mnie. Objął mnie swoimi ramionami, prawie jak by chciał mnie chronić przed światem. Szeroko się uśmiechnęłam przez łzy, wtulając się jeszcze mocniej. Pogrążyłam się w płaczu, szczęśliwa, że mam mojego strażnika.
Peace out, Lizzy over.
Dwie Brukselki dodają tu swoje opowiadania. Możesz poczytać jeśli chcesz, albo nie. Your choice. Niektóre z nich mogą wydawać się mocno skopane (nie przejmuj się, otrzymujemy już odpowiednią pomoc). W gruncie rzeczy posiadanie takiego miejsca w otchłani internetu jest bardzo przyjemne. Polecamy. Jeśli jakimś cudem tu trafiłeś i dotarłeś do tego fragmentu opisu, to możesz też przejrzeć resztę szitu, który zdążyłyśmy wstawić. Nikt się nie obrazi, a może Ci się spodobać. Trzymaj się, Hagridzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz