- Co to ma do cholery znaczyć? Czego sobie znowu nie wyobrażasz?- wykrzyknął podrywając się z ławki- Przecież, przecież, egh- warknął wytrącony z równowagi - Wszystko jest w porządku, prawda?
Spojrzał w jej szare oczy, mówiły zupełnie co innego - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Możesz mi wytłumaczyć?- zapytał spokojnie po chwili.
Wzięła w palce kilka kosmyków swoich czarnych włosów starając się opanować drżenie rąk. Czuła jego spojrzenie, jak by chciał sam wyczytać z niej co się dzieje.
-Nie jestem pewna, czy to do ciebie dotrze. - można było wyczuć w jej głosie ironię, arogancję i trochę gorzkiego żalu. -Wytłumaczyć mogę, ale ty nigdy nie rozumiesz. Słuchasz, pozwalasz moim słowom przejść Ci przez uszy i tyle. Nic tam nie zostaje. - Puknęła go w klatkę piersiową.
Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że na to twierdzenie nie ma dobrej odpowiedzi. Jego ciśnienie wzrosło jakby jej dłoń była pod napięciem. Czuł, że wzbiera w nim gniew. Tak bardzo chciał wtedy dotknąć jej miękkich, pachnących kwiatami włosów, co zwykle zwiastowało zawieszenie broni, ale jej wzrok mówił, że "prędzej wtarłby w nie ten szampon z wyciągiem z peruwiańskich wij, który kupiła kiedyś przez przypadek na azjatyckiej stronie niż pozwoliła się dotknąć jego tłustymi łapami"- wyobraził sobie jej zagniewany ton. Zrozumiał, że chwila milczenia trwa już za długo, więc odrzekł siląc się na spokój:
-Chodzi o to, że cię nie rozumiem? Wiesz przecież, że ostatnio jest mi ciężko, no wiesz Adam, a teraz jeszcze mama. Nie chcę usprawiedliwiać swojej nieczułości- odrzekł zbyt protekcjonalnie- ale ty również nie okazujesz mi ostatni za wiele zrozumienia- pretensja w jego głosie sączyła się jak żółć z niewydolnej wątroby.
-To... nie chodzi o zrozumienie... - pustka w jej głowie powoli była przytłaczająca, wcale jej tego nie ułatwiał.
Wzięła głęboki wdech. Spojrzała w jego ciepłe oczy przepłnione zdezorientowaniem. Nie mogąc na nie patrzeć odwróciła się. Zacisnęła szczęki, starając się znaleźć racjonalne uczucia.
-Po prostu wszystko psujesz, wiesz? Ja piórkuje ty i to twoje wieczne zranienie, jesteś bardzo biedny, dużo się dzieje... gówno prawda. Zobacz na siebie. - teraz wdawała tyle jadu w swoje słowa ile tylko mogła. - Jesteś całkiem żałosny, wiesz? - jego oczy tylko się poszerzały, ze zdziwienia czy bólu, tego nie wiedziała. -Wiedziałam jak to będzie i powinnam nawet tej szopki nie zaczynać. Obawiam się, że nasze drogi tu się rozchodzą. - prawie czuła fizyczny ból w sercu jak to mówiła. W ustach poczuła gorzki smak, a głowa zaczęła jej pulsować. Wspomnienia z tych siedmiu miesięcy spłynęły na nią jak tsunami, odbierając jej tlen. Przełknęła gule, tuszując drżenie ciała i mokre oczy, nienawiścią. Zebrała każdy kawałek tego do niedawna obcego uczucia i przelała je w słowa. - Żałuję, że zmarnowałam mój czas na zabawę z tobą.
-Twój czas? O przepraszam bardzo... - chciał wyrównać oddech, ale nic to nie dało- Jak możesz być taką hipokrytką?- wydarzenia ostatnich tygodni nie dawały mu spokoju. Najpierw nie odzywała się do niego przez cztery dni, które bez zastanowienia mógł uznać za najgorsze w swoim życiu, a gdy w końcu odebrała jeden z siedemdziesięciu jego telefonów powiedziała, że musi zrobić sobie przerwę odpocząć. Później ni stąd ni zowąd polubiła spa i wyjechała do jakiegoś na drugim końcu kraju. Przez ostatni miesiąc był jedyną osobą, której poświęcał tak wiele swojej uwagi Nie oczekiwał już od niej nic, poza tym żeby była, a to wciąż było za wiele.
- Czas jest a tak ważny? Więc nic nas nie łączyło... nigdy? W żadnym momencie mojego żałosnego życia nie żywiłaś do mnie ani grama tej bardziej romantycznej formy przywiązania, zwanej przez naiwnych miłością?- "poetyckie metasrory i inne rzygi niedorobionych humanistów" zawsze wytrącały ją z równowagi. "Mogę liczyć na szczerość, gdy wpadnie w szał"
-Hej! Wierzę w miłość i... - urwała w połowie zdania. -Może... przez nikły czas... Posłuchaj... - jąkała się. Zacisnęła pięści starając się wrócić do swojego celu. - JA nie rzucam słów na wiatr. I kiedy mówiłam.. że ja... KURWA MAĆ. - wydarła się.
Prawie wszyscy na stołówce się na nich spojrzeli.
Wpieprzyło ją to jeszcze mocniej. Wzięła go za rękę i zaciągnęła na korytarz. Wlazła do pierwszej lepszej sali. Zamknęła drzwi i już miała kończyć swoje dzieło, kiedy się rozbeczała. Tama pękła, a ona płakała.
Wiedział, że chodzi o coś większego. Spojrzał na jej drobną zapłakaną twarz i delikatnie otarł gorące łzy spływające po jej zaróżowionych policzkach. Wyglądała jak dojrzała rzodkiewka. To, że kiedykolwiek był na nią zły stało się nagle tak odległe i niemożliwe, że nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie tego wyrazić. Jego mały, słodko pachnący kwitek wpatrywał się w niego swoimi świecącymi jak dwa księżyce oczami; marzył o tej chwili od tak dawna. Spojrzał na jej posklejane od łez rzęsy i musnął ustami jej nos. Później objął ją mocno i przysunął do siebie i mimo, że nadal nic nie rozumiał, czuł, że nic nie jest stracone. Nie oddalając się od niej przekręcił głowę w kierunku jej ucha i najdelikatniej jak potrafił, spytał:
- Czym się smucisz, kwiatuszku?
Tak dobrze znała jego budowę, jego ramiona były tak dobrze znane, w te najgorsze noce i dnie to w nich odnajdywała pocieszenie. Jak to możliwe, że wszystko się zepsuło w tak krótkim czasie? Odunął ją od siebie i spojrzał zdzwiony.
-O cholera. -walnęła się w czoło. -Powiedziałam to na głos.
Otarła nos po czym przysiadła na ławce. Oparła głowę, nagle o tysiąc razy cięższą na dłoni i powoli układała słowa, które miały wyjść przez jej usta.
-To koniec. Nas, tego co mieliśmy. Próbowałam... chciałam, żebyś mnie znienawidził. Spójrz, jak łatwiej by Ci było. Nie ułatwiałeś mi zadanie, te wszystkie słowa, które byłam dziś zmuszona powiedzieć... - ciężko jej było przez to przejść, jeszcze ciężej niż przez wcześniejszą scenę nienawiści. Z reguły uciekała o łatwiejszych, prostszych rozwiązań, tu nie miała jednak nawet światła w tunelu.
-Miałam plan, wręcz genialny. Zlewałam Cię, odsuwałam się od Ciebie, zniechęcałam, byłam okropna. Cały ten wysiłek... zobacz, na co się zdał? Na nic. Jak bym wiedziała, że moja własna natura zepsuje wszystko, oszczędziłabym tyle złych chwil i zmarnowanego miesiąca. - Podniosła spojrzenie na twarz chłopaka, która była skąpana w smutku i zaczątkach łez, ale i jeszcze większego zdezorientowania.
Wzięła kolejny głęboki wdech, otarła twarz z łez i zebrała jakąkolwiek powagę, jaka jej została.
-Wyprowadzam się. - po tych słowach łzy kolejny raz spłynęły jej po policzkach, jeszcze rzewniej. Zadzwonił pierwszy krótki dzwonek, oznajmiający, że zostało im tylko pięć minut.
Przez chwilę przetwarzał tę informację i choć do niego dotarła, wciąż zdawała mu się go nie dotyczyć. Zorientował się, że ma mokre policzki i odruchowo wytarł je, potem spojrzał na nią. Ukrywała twarz w dłoniach. Chwycił za nie i jeszcze cichszym, bardziej drżącym głosem zapytał:
-Gdzie wyjeżdżasz?
Nie była w stanie odpowiedzieć.
- Ja nie mógłbym cię znienawidzić. Nie mógłbym żyć z myślą, że ty mnie nienawidzisz. Ludzie mówią, że od nienawiści do miłości wiedzie krótka droga- czuł, że musi coś mówić- ale to gówno prawda, przynajmniej w naszym przypadku. Poczuł cierpki smak na podniebieniu, a wzrok mu się rozmył. On też nie mógł dalej mówić.
Pogładził ją po czarnych włosach i okręcił wokół palców jedno pasemko, później objął ją ramieniem, a ona wtuliła się w jego miękki sweter. Zapytał ponownie;
-Gdzie wyjeżdżasz?
-Francja. - odszeptała w miękką tkaninę. -Mama postanowiła się mną zająć, "póki jest nadzieja, że coś ze mnie wyrośnie". Normalnie walczyłabym i postawiła na swoim, ale załatwiła mi staż w Vogue'u. Nie mogę sobie pozwolić na oszczanie tego, to jest góra lodowa moich marzeń.
Jego twarz wyraźnie zmieniła kolor, zaczerwieniły mu się policzki.
-Wiem, że jesteś zły. Ale zrozum, to może być moja brama! Kocham Cię, całym sercem... ale to jest moja szansa. Wiem, że mnie zrozumiesz, rozumiałeś już wcześniej.
Jego oczy jak zawsze były nie do odczytania, ale jego uścisk się zacisnął, jak by nie miał zamiaru jej puścić.
-Proszę, nie możesz grać obrażonego dziecka.
Zamknął oczy i widziała jak jego szczęka się porusza. Toczył wewnętrzną walkę z gniewem, jednak poczuła, że uścisk zelżał. Zadzwonił dzwonek, a ona odniosła wrażenie, jak by coś jej zostało zabrane, a czas na odzyskanie tego, przepadł.
z okazji walentynek, macie tu taki dziwny tekst, napisany przeze mnie i Łosia, który pisał perspektywę naszego bohatera płci męskiej. mam nadzieję, że ten dzień minął wam miło :)
Peace out, Lizzy over.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz