poniedziałek, 30 listopada 2015

~`2 :I Know:


2.
Gwałtownie usiadłam na łóżku.
-Hej hej, spokojnie. Powoli, długo spałaś.
Zdezorientowana spojrzałam na dziewczynę, która dotykała mojej głowy. Nieznajoma pod wpływem mojego spojrzenia cofnęła szybko rękę. Czułam się zagrożona. Pamiętałam wydarzenia z przed… no właśnie. Ile czasu minęło od mojego omdlenia? Ześlizgnęłam się z łóżka. Byłam w jasnym pokoju z beżowymi ścianami, znajdowało się w nim tylko łóżko i stolik na którym stał dzbanek z wodą i szklanka, oraz okno. Stanęłam przed nim i otworzyłam najszerzej jak mogłam. Oparłam się o nie wdychając powietrze. Słońce było w zenicie. Wpatrywałam się w nie, nie zwracając uwagi na to, jak rani moje oczy. Dziewczyna chrząknięciem chciała zwrócić moją uwagę na niej. Niechętnie odwróciłam się do niej. Przestudiowałam powoli jej twarz. Miała duże, pełne zaufania oczy. Trochę szpiczasty nos i naprawdę ładne kości policzkowe. Jasno rude włosy trzymała w ciasnym kucyku. Rozszerzyła pełne usta w uśmiechu, pokazując równe zęby.
-Kim jesteś? -spytałam cichym zachrypniętym głosem.
-Mam na imię Blythe. - po czym znowu obdarzyła mnie uśmiechem.
Postanowiłam, że przecież nic mi się nie stanie jak uniosę kąciki ust. Blythe zdawała być się uradowana tym widokiem.
-Wiem, że możesz nie pamiętać swojego.
Zaczęłam grzebać w swoim umyśle, ale nic nie znalazłam. Zawsze byłam tylko pierwszą. Widząc moje zdezorientowane spojrzenie Blythe pośpieszyła z odpowiedzią.
-Podejrzewamy, że masz na imię Mave.
Wydałam z siebie pomruk. Mave. Brzmi obco.
-Kim jesteście?
-Tymi, którzy was uratowali.
Nie byłam w nastroju na dwuznaczne odpowiedzi, co zauważyła.
-Od dłuższego czasu, ludzie dla których pracuje interesowali się Aeterą. To była ta... "organizacja" -prawie splunęła tymi słowami.
-Wiem co to było. - ukróciłam.
-No więc znalazło się wystarczająco dużo niepokojących spraw, żeby odnaleźć ich laboratorium. Nie mieści mi się w głowie… -zaczęła, ale zaraz się zreflektowała. Zacisnęła powieki, po czym znowu się odezwała.
-Ile tam byłaś? -zniekształcił jej się głos.
-Dziesięć lat i dwieście dwadzieścia cztery dni. - odparłam bez wahania. -To znaczy… nie wiem ile byłam…
-Ledwo jeden dzień.
Całokształt sytuacji do mnie jeszcze nie docierał. Podeszłam do stolika, nalałam wody i wypiłam szklankę jednym chustem.
-Chodź, zaprowadzę Cię do łazienki.
Otworzyła drzwi do pokoju. Podążyłam za nią. Za drzwiami znajdował się korytarz, pełen takich samych drzwi. Przeszłyśmy przez cały korytarz, moje drzwi były końcowymi. Blythe popchnęła drzwi z szyby i przytrzymała je dla mnie. Później skierowała mnie łącznikiem pełnym okien do rozwidlenia, po lewej stronie było pomieszczenie podpisane "stołówka" i dochodziły z niego wesołe głosy. Po prawej z kolei "siłownia", z której nie było słychać żadnych głosów. Zeszłyśmy schodami w dół, które bezpośrednio prowadziły do "pryszniców" i "przebieralni". Blythe wyciągnęła z przezroczystej torby wiszącej na rzędzie pustych wieszaków kupkę ubrań.
-Proszę -podała mi je. -Są dla ciebie. -znowu posłała mi uśmiech.
Podążyła jasnym korytarzem w lewo po czym otworzyła kluczem drzwi, które za sobą okazywały się chować łazienkę. W różnych niebieskich odcieniach z dywanami, dużą wanną…
-Tu nasza wycieczka się kończy. Umyj się, wszystko co potrzebne jest tu. Później się po prostu ubierz. Na zewnątrz będzie ktoś czekał, nie martw się. Doprowadzi Cię, gdzie będziesz musiała pójść. Masz tu klucz, pełna prywatność.
-A kiedy będę mogła wyjść na dwór? -spytałam już stęskniona.
-Och, oczywiście, zaraz po umyciu się. I tak wyjdziecie z budynku, więc powiem mu, żeby dał Ci trochę czasu na zewnątrz.
 Po czym odwróciła się i poszła, machając przez ramię. Zamknęłam drzwi, przekręcając klucz w zamku. Odetchnęłam głęboko. Pierwsze co zauważyłam to wanna w rogu, po drugiej stronie za to był duży prysznic. Naprzeciwko wanny była szeroka umywalka a nad nią lustro. Między wanną a prysznicem stał taboret. Odłożyłam tam ubrania. Na prawo od drzwi zauważyłam też toaletę. Tak inne było to pomieszczenie, od tego w dole. Tam były wspólne mroczne prysznice i zawsze stała strażniczka, doglądając czy żadna niczego nie odwala. Z toalety i umywalki mogłaś korzystać trzy razy w dniu, nie więcej nie mniej. W nocy nawet nie było szans. Usiadłam na podłodze i powoli zbierałam myśli. To nie mogło być tak proste. Po moich policzkach znowu zaczęły lecieć łzy, tym razem strachu. Ocierałam je dłońmi ale po chwili po prostu schowałam głowę w ramiona i pozwoliłam łzom płynąć.

drugi rozdział za nami! w sumie tak trochę głupio pisać do nikogo, ale trzeba mieć cierpliwość! nie od razu mur chiński zbudowano więc nie tracę nadziei :) autorem piosenki, której zawdzięczam tytuł jest Tom Odell, dzięki za motywację koleżko.
Peace out, Lizzy over!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz