Kolejna Kupa (tytuł roboczy, wciąż do modyfikacji), od Łosia tym razem. Takie małe wprowadzenie.
Każda historia ma swój początek, choć tak
naprawdę, czy cokolwiek się kiedyś zaczyna i kończy? Niektóre historie kończąc
się otwierają nowe opowieści, wciąż podtrzymując obracający się krąg wydarzeń,
wytwarzający bohaterów, łotrów i wszystko, co ich otacza. Wszystko jest
następstwem i posiada następstwa…
Felus & Łucja
-Teraz wszystko
wróci do normy- mówił niski, zachrypnięty głos, rozbrzmiewający echem wśród
zamkowych ścian.
-Jesteś pewien, Felusie?-
pytał delikatniejszy głos, z żalem i powątpiewaniem.
-Chciałbym być-
mężczyzna pochylił głowę ku ziemi- ale wiedz, że musieliśmy to zrobić.
Cokolwiek nas teraz spotka, jakakolwiek kara spadnie na nas za nasz
występek…-nie skończył- Przecież my tylko chcieliśmy być szczęśliwi. Czy to złe
pragnienie?
- Mógłbyś w końcu
przestać zasłaniać się szczęściem-mówiła porzucając swój łagodny ton- teraz to
nie ma znaczenia.
- Do czego ma
doprowadzić ta dyskusja?- mówił również podnosząc głos- Sama uznałaś, ze to
najlepsze rozwiązanie!
-Najlepsze, wcale
nie znaczy dobre- odparła siadając zrezygnowana na łóżku.
- Teraz musisz
odpocząć-mówił beznadziejnym, lecz troskliwym tonem- Za dużo dziś przeszłaś.
Łucja położyła
się, nie próbując nawet zaprzeczać, a ten wpatrywał się w jej mokre od łez, szarozielone
oczy. Ona zaś odwróciła się w drugą stronę i patrzyła przez okno na zachodzące
słońce, by błękit jego oczu nie przywracał jej wciąż od nowa myśli o zbliżających
się konsekwencjach dokonanego czynu.
W krainie, w
której żyli panował dobrobyt. Można by powiedzieć, że każdy starał się żyć
swoim normalnym życiem, nie zawadzając nikomu i niczemu. Całe miasto tętniło,
wypełnione pospolitymi grzesznikami, pewnymi swojej wyjątkowości, czyli ludźmi,
których każdy z nas spotyka na co dzień. Lecz nie każdy z nich był tak prosty i
zwykły, jakby się mogło wydawać, choć w tej chwili nie wyróżniała ich żadna
cecha, ani zdolność, ale parszywie wyniszczające poczucie winy i trudna do
opisania bezradność, w złych wyborach, których się dopuścili.
Osiemnastoletnia Pelagia
traktowała starszego Felusa jak swojego obrońcę i kogoś w rodzaju wyznacznika
moralności, ale w tej sytuacji widziała, że nawet on stracił zdolność rozróżniania,
co jest tak naprawdę słuszne. Była po prostu rozbita.
Marple & Proof
Już o wschodzie słońca
chłopcy ochoczo wyskoczyli ze swojej komnaty i biegnąc po zamku budzili
wszystkich swoim śmiechem i brzęczeniem zabawkowych mieczy, których ostrza
rytmicznie uderzały o siebie. Wpadli na jedne z drzwi, znienacka budząc
śpiącego smacznie nauczyciela astronomii, który wydarł się swoim skrzekliwym głosem:
„Na jutro, trzy tysiące słów: konstelacje dywinacyjne !” i z powrotem walnął
się na łóżko. „Nawet w snach myśli tylko o pracy domowej”- szepnął pod nosem
Proof. Nie przerywając pojedynku równocześnie krzyknęli: „Przepraszamy!” i
przemieścili się do jadalni budząc po drodze całe pierwsze piętro. W pomieszczeniu
stał ogromny mahoniowy stół pokryty już złocistym obrusem. Chłopcy byli pewni,
że gdyby nie on ich zjadła walka miałaby swój wielki finał właśnie na tym
stole. Nie zważając jednak na tę małą niedogodność walczyli dalej odsuwając
krzesła i potrącając coraz to kolejne antyczne, ”niesamowicie drogocenne”
posągi.Proof był bardzo podobny do swojego brata, chociaż może to Marple był podobny do Proof’a? Tak naprawdę nikt nie wiedział, który z nich urodził się pierwszy, bo byli bliźniakami, podobnymi jak dwie krople wody. Obaj byli wysocy jak na swój wiek i mieli lśniące, kasztanowe włosy, które Proof układał na lewą, a Marple na prawą stronę. Starali się wyglądać inaczej, lecz prawie nigdy im to nie wychodziło.
Tuż po tym jak zamieszkali w pałacu, Marple śmiertelnie obraził się na Proof’a za to, że wykorzystał ich podobieństwo i zjadł jego śniadanie. Czasem jednak pozwalało mi to uniknąć pewnych przykrych konsekwencji na przykład na sprawdzianach z astronomii, Proof zawsze pisał dwie prace, zaś Marple wyręczał go na algebrze i historii magii. Tym razem zbieżność ich cech nie za bardzo mogła im w czymkolwiek pomóc, bo po raz kolejny, obaj wpakowali się w kłopoty. W całej sali rozległ się przeszywający dźwięk tłuczenia, czegoś, co napewno kosztowało więcej niż byli w stanie zarobić przez całe swoje życie. Powoli odwrócili się, a na ich twarzach rysował się paniczny wyraz przedstawiający coś w stylu: „Coś ty do cholery zrobił, mój bracie, idioto?!”. Długo się nie napatrzyli na tę dziwną, porcelanową wazę, w kolorowe wzorki, która teraz leżała w drobniutkich kawałeczkach, bo do pokoju wparowała ich mama, siostra, kilka kucharek i natychmiast wszystkie przyjęły taki sam wyraz twarzy jak chłopcy.
Będzie ciąg dalszy. Carry on, Brukselki
Czekam na moją ulubioną postać<3
OdpowiedzUsuń~Najwierniejsza fanka