poniedziałek, 30 listopada 2015

~`2 :I Know:


2.
Gwałtownie usiadłam na łóżku.
-Hej hej, spokojnie. Powoli, długo spałaś.
Zdezorientowana spojrzałam na dziewczynę, która dotykała mojej głowy. Nieznajoma pod wpływem mojego spojrzenia cofnęła szybko rękę. Czułam się zagrożona. Pamiętałam wydarzenia z przed… no właśnie. Ile czasu minęło od mojego omdlenia? Ześlizgnęłam się z łóżka. Byłam w jasnym pokoju z beżowymi ścianami, znajdowało się w nim tylko łóżko i stolik na którym stał dzbanek z wodą i szklanka, oraz okno. Stanęłam przed nim i otworzyłam najszerzej jak mogłam. Oparłam się o nie wdychając powietrze. Słońce było w zenicie. Wpatrywałam się w nie, nie zwracając uwagi na to, jak rani moje oczy. Dziewczyna chrząknięciem chciała zwrócić moją uwagę na niej. Niechętnie odwróciłam się do niej. Przestudiowałam powoli jej twarz. Miała duże, pełne zaufania oczy. Trochę szpiczasty nos i naprawdę ładne kości policzkowe. Jasno rude włosy trzymała w ciasnym kucyku. Rozszerzyła pełne usta w uśmiechu, pokazując równe zęby.
-Kim jesteś? -spytałam cichym zachrypniętym głosem.
-Mam na imię Blythe. - po czym znowu obdarzyła mnie uśmiechem.
Postanowiłam, że przecież nic mi się nie stanie jak uniosę kąciki ust. Blythe zdawała być się uradowana tym widokiem.
-Wiem, że możesz nie pamiętać swojego.
Zaczęłam grzebać w swoim umyśle, ale nic nie znalazłam. Zawsze byłam tylko pierwszą. Widząc moje zdezorientowane spojrzenie Blythe pośpieszyła z odpowiedzią.
-Podejrzewamy, że masz na imię Mave.
Wydałam z siebie pomruk. Mave. Brzmi obco.
-Kim jesteście?
-Tymi, którzy was uratowali.
Nie byłam w nastroju na dwuznaczne odpowiedzi, co zauważyła.
-Od dłuższego czasu, ludzie dla których pracuje interesowali się Aeterą. To była ta... "organizacja" -prawie splunęła tymi słowami.
-Wiem co to było. - ukróciłam.
-No więc znalazło się wystarczająco dużo niepokojących spraw, żeby odnaleźć ich laboratorium. Nie mieści mi się w głowie… -zaczęła, ale zaraz się zreflektowała. Zacisnęła powieki, po czym znowu się odezwała.
-Ile tam byłaś? -zniekształcił jej się głos.
-Dziesięć lat i dwieście dwadzieścia cztery dni. - odparłam bez wahania. -To znaczy… nie wiem ile byłam…
-Ledwo jeden dzień.
Całokształt sytuacji do mnie jeszcze nie docierał. Podeszłam do stolika, nalałam wody i wypiłam szklankę jednym chustem.
-Chodź, zaprowadzę Cię do łazienki.
Otworzyła drzwi do pokoju. Podążyłam za nią. Za drzwiami znajdował się korytarz, pełen takich samych drzwi. Przeszłyśmy przez cały korytarz, moje drzwi były końcowymi. Blythe popchnęła drzwi z szyby i przytrzymała je dla mnie. Później skierowała mnie łącznikiem pełnym okien do rozwidlenia, po lewej stronie było pomieszczenie podpisane "stołówka" i dochodziły z niego wesołe głosy. Po prawej z kolei "siłownia", z której nie było słychać żadnych głosów. Zeszłyśmy schodami w dół, które bezpośrednio prowadziły do "pryszniców" i "przebieralni". Blythe wyciągnęła z przezroczystej torby wiszącej na rzędzie pustych wieszaków kupkę ubrań.
-Proszę -podała mi je. -Są dla ciebie. -znowu posłała mi uśmiech.
Podążyła jasnym korytarzem w lewo po czym otworzyła kluczem drzwi, które za sobą okazywały się chować łazienkę. W różnych niebieskich odcieniach z dywanami, dużą wanną…
-Tu nasza wycieczka się kończy. Umyj się, wszystko co potrzebne jest tu. Później się po prostu ubierz. Na zewnątrz będzie ktoś czekał, nie martw się. Doprowadzi Cię, gdzie będziesz musiała pójść. Masz tu klucz, pełna prywatność.
-A kiedy będę mogła wyjść na dwór? -spytałam już stęskniona.
-Och, oczywiście, zaraz po umyciu się. I tak wyjdziecie z budynku, więc powiem mu, żeby dał Ci trochę czasu na zewnątrz.
 Po czym odwróciła się i poszła, machając przez ramię. Zamknęłam drzwi, przekręcając klucz w zamku. Odetchnęłam głęboko. Pierwsze co zauważyłam to wanna w rogu, po drugiej stronie za to był duży prysznic. Naprzeciwko wanny była szeroka umywalka a nad nią lustro. Między wanną a prysznicem stał taboret. Odłożyłam tam ubrania. Na prawo od drzwi zauważyłam też toaletę. Tak inne było to pomieszczenie, od tego w dole. Tam były wspólne mroczne prysznice i zawsze stała strażniczka, doglądając czy żadna niczego nie odwala. Z toalety i umywalki mogłaś korzystać trzy razy w dniu, nie więcej nie mniej. W nocy nawet nie było szans. Usiadłam na podłodze i powoli zbierałam myśli. To nie mogło być tak proste. Po moich policzkach znowu zaczęły lecieć łzy, tym razem strachu. Ocierałam je dłońmi ale po chwili po prostu schowałam głowę w ramiona i pozwoliłam łzom płynąć.

drugi rozdział za nami! w sumie tak trochę głupio pisać do nikogo, ale trzeba mieć cierpliwość! nie od razu mur chiński zbudowano więc nie tracę nadziei :) autorem piosenki, której zawdzięczam tytuł jest Tom Odell, dzięki za motywację koleżko.
Peace out, Lizzy over!

sobota, 28 listopada 2015

~`1 :I'll Be Your Skin:

Wyrwał ją ze snu donośny alarm, rozbrzmiewający na każdym poziomie. Czekała chwilę na komunikat, ale żadnego nie było. Dobrze, to tylko próba. Nie jest powiedziane, że zaczną się tortury. Wstała, otworzyła drzwi, upewniła się, że Betty idzie za nią i posuwistym krokiem ruszyła w dół korytarza. Doszła do stołówki i razem z innymi obiektami ustawiła się w równiutki szereg. Stali w ciszy, nie było słychać nic oprócz alarmu, który ani myślał się uciszyć. 
Jedna z najnowszych ośmieliła się wypowiedzieć, zbuntowanym tonem.
- Przecież już by przyszli, prawda?
 Nie, głupia. Raz staliśmy bite trzy dni. Ten kto upadł, zachwiał się lub chociaż okazywał protest, został karmiony dawką elektrowstrząsów. Ale nie powiedziałam tego na głos. Odzywanie się było cholernie niebezpieczne.
 -Kurna dość mam. – westchnął kolejny świeżaczek. –Kto idzie ze mną? – był teraz zły.
Powodzenia, pomyślałam. Tak to już było. Tylko myśli były bezpieczne. Po sali przeszedł pomruk aprobaty, złości i determinacji. Zaczęli się dzielić, kto którym piętrem się zajmie.
-Może jest szansa. – szepnęła Betty.
-Posrało cię? – syknęłam zanim pomyślałam.
 Rzuciła mi spojrzenie pełne przerażenia, jak zwykle, ale pod tą warstwą lęku znajdowało się teraz też coś innego. Heroizm, czyli to co każdego tu gubi. Wbiłam swoje spojrzenie z powrotem w podłogę. Minęło sporo czasu, ale usłyszałam krzyki, pełne euforii. Przez sekundę głosik w mojej głowie pisnął, a może? Jednak uciszyłam te myśli stanowczo. Nie ma takiej opcji. Poczułam jednak nową woń. Logicznie rzecz biorąc nie znaną, ale jednak skądś kojarzyłam. Przeczekałam jeszcze dobre pół godziny licząc pod nosem, ale nic się nie działo. Podniosłam wzrok i z zaskoczeniem zauważyłam, że jestem sama. Poczułam łzy na policzkach, przerażona świadomością, że naprawdę jest szansa. Ruszyłam małymi kroczkami ze stołówki, przechodząc koło łazienek, po czym przeczołgałam się skrótem do wartownicy. Zeskoczyłam z szybu i stanęłam przed mosiężymi metalowaymi i wiecznie zamkniętymi drzwiami. Były otwarte. Upadłam na kolana. 
Co się wyprawia?
Podniosłam się i... wyszłam. Wyszłam, za drzwi. Zaczęłam biec, najszybciej jak umiałam. Nie zwracałam uwagi na nic, na głosy, przeszkody. Biegłam w las, na oślep nie zwracając uwagi na gałęzie drapiące mnie po twarzy. Milion razy planowałam wydostanie się stąd. Przebiegłam przez gąszcz drzew po czym wybiegłam na otwartą polanę. Stanęłam i moje spojrzenie spoczęło na wszystkim co mnie otaczało. Naokoło śpiewały ptaki, trawa była zielona, niebo błękitne  a ja czułam na skórze promienie słońca. Zaczęłam spazmatycznie łapać powietrze, przerażona, że zaraz je stracę. Nie mogłam w to uwierzyć, czy to się dzieje naprawdę? Przejechałam paznokciami po twarzy, ale to nie był sen. Łzy zaczęły przesłaniać mi krajobraz, otarłam oczy dłońmi ale nic nie pomogło, napływały nowe. Wydarłam się na cały głos, nie umiałam rozpoznać czy brzmię jak ranne, czy zwycięskie w walce zwierzę. Drąc się najgłośniej jak mogłam pozbywałam się mniejszości toksyn w moim ciele, ale nadal to było coś. Płacząc i krzycząc, upadłam na ziemię. Widziałam niebo. Słońce mnie oślepiało. Oddychałam najgłębiej jak mogłam, czułam się jak bym była po wyrwaniu i ponownym włożeniu płuc. Już nie krzyczałam, ani nie płakałam. Powoli traciłam ostrość, a płuca paliły. Odpływałam w ciemność. 
Masz nie czuć.

 Tytuł posta zawdzięczam piosence, która zmotywowała mnie do napisania tego (autorem jest Sara Kendall). Dziękuję Łosiowi za użyczenie mi urządzenia, dzięki któremu udało mi się NARESZCIE uwolnić pomysł z mojej zakołtunionej głowy i dodać pierwszy rozdział czegoś, co zamierzam rozwinąć na szerszą skalę.

 Peace out, Lizzy over~

piątek, 27 listopada 2015

Cz. 3 I'm fine. I'm just not happy.

Brukselki,
Pora wrócić do wypróżniania! Taa wiem, brzmi ohydnie. Przed Wami kolejna część kupy, Enjoy!
Marple & Proof
Tym razem im się upiekło. W prawdzie większość spraw uchodziła im na sucho, gdy Anton był w stanie naprawić szkody. Anton od dziecka uczył się magii u jednego z najlepszych czarnoksiężników i był w tym naprawdę dobry. Może dlatego, że wkładał w to mnóstwo pracy i czasu, a może dlatego, jak zwykł mówić Proof: „że nikt nie odważyłby się oblać następcy tronu”. W każdym razie, potrafił naprawiać antyczne wazy i zszywać perskie poduszki. Za każdym razem, gdy musiał to robić, a nie ukrywając, robił to dość często, okazywał tą swoją obojętną wyższość, która potwornie denerwowała Proof’a.

Anton był wyższy od nich o głowę i miał złociste, falujące się włosy, które wciąż przeczesywał palcami. Choć nie należał do pięknych, jego twarz wyglądała jak wyrzeźbiona w wapiennej skale. Każda rysa i każde załamanie, było dokładnie oznaczone i nadawało mu iście surowy, królewski wygląd. Ich relacje były zmienne jak plotki dotyczące władcy i jego rzekomych problemów z czarodziejami. Lubił pokazywać im jak bardzo ich przewyższa i wciąż przypominać im, że kiedyś zostanie ich królem, lecz mogli liczyć na jego pomoc, w szczególności, gdy wstawiała się za nimi Marta.

 Łucja & Felus
Dziewczyna była tak zajęta ciągłym usprawiedliwianiem się przed sobą, że dopiero po dwóch dniach zobaczyła następstwo, którego tak naprawdę oczekiwała. Mianowicie nareszcie nie czuła już tego palącego ciężaru spoczywającego kiedyś na jej ramionach. Co prawda czuła się źle ze swoim uwidocznionym niedawno egoizmem, lecz było to brzemię o wiele lżejsze od poprzedniego. Po raz pierwszy od dawna była w stanie się uśmiechnąć, a jej twarz promieniała. Chciała posłać po Felusa, bo wiedziała, że byłby szczęśliwy wiedząc, że jednak się udało, lecz chwila radości zakończyła się szybko, gdy Pelagia znów wróciła pamięcią do ostatnich wydarzeń.
 Od samego początku, od momentu, w którym poznała Felusa wiedziała, że jest zupełnie inny niż wszyscy. Wydawał jej się tak cichy i opanowany, a przez co stawał się w jej oczach tajemniczy i wyjątkowy. Jednak teraz wiedziała, że był on po prostu nieszczęśliwy.  

Carry on, Moooooose

czwartek, 26 listopada 2015

Show us the way

Hay, Brukselki. Dzisiaj coś trochę innego (mała przerwa od kupy zawsze się przydaje). W każdym razie kocham każdego, kto łapie to dosłowne nawiązanie do sami-wiecie-czego (tym razem nie Voldemort, sry). Enjoy!

- Czego On od nas chce?- pytali przekonani, że znam odpowiedź
-On odszedł już dawno, a to oznacza, że chciał żebyście stali się wolni, robili to, co jest waszym największym pragnieniem- odpowiedziałem z poważną miną, ale oni wciąż patrzyli na mnie jak na szanowanego wśród ludu szaleńca.
Choć w sumie, czego miałbym się spodziewać; że istoty, które żyją od wieków, bez nawet poznania, czym jest wolna wola, nagle zrozumieją cały proces myślowy, jaki za nią stoi?

Tłumaczenia Aniołom wolności, jest jak czytanie poezji rybom, masz nadzieję, że coś zrozumieją, ale nawet największy optymista powie ci, że to niemożliwe. Jednak patrząc z perspektywy tych wszystkich wydarzeń, chyba wiem, co powiedziałbym, aby zrozumiano mnie jasno: „Wolność to kawałek sznurka, a Bóg chce, żebyś się na nim powiesił.”

Fight Your Demons, Moose

poniedziałek, 23 listopada 2015

Cz. 2 What have we done?

Hi, Brussels, kolejna część, będzie więcej.

Łucja & Felus     
Dziewczyna przechadzała się wśród pałacowych ścian wciąż pozostając nieobecna. W tej chwili każda najmniejsza czynność, spośród tych, które wszyscy wykonujemy bez większej refleksji, sprawiała jej ból na zasadzie: Jak mogę robić coś tak błahego, wiedząc czego już dokonaliśmy? Jedyne o czym teraz marzyła to spojrzeć na jego twarz i zobaczyć pewność, że on nie ma jej nic do zarzucenia. Rodzice już od dawna się nią nie interesowali i tak naprawdę nigdy nie stanowili żadnego autorytetu, na którym mogłaby się wzorować, więc to właśnie Felus był jedyną osobą, której opinia miała znaczenie.

Marple & Proof
-MARPLE- wycedziła przez zęby ich matka- PROOF! Co to ma znaczyć?! Ile razy wam powtarzałam, że nie możecie tu się bawić?!- mówiła wściekle wskazując na mieczyki.
-To już trzeci raz w tym miesiącu, naprawdę chłopaki?-wtrąciła się Marta, ich starsza siostra, swoim irytującym, lecz w miarę rozsądnym tonem.
-Ale my nie chcieliśmy -powiedzieli równocześnie chyląc głowy ze skruchą, jednak zaraz podnosząc wzrok, słysząc zbliżające się kroki.
-Jeszcze jego tu brakowało– mamrotał Proof rozpoznając wprost niemiłosiernie irytujące brzęczenie pomponów znajdujących się na czubkach butów Antona. Anton był ich o cztery lata starszym kuzynem. Tak naprawdę nie byli spokrewnieni, ale z jakiegoś powodu, chciał, by właśnie tak się do niego zwracano.
- Co znowu zrobiliście?- rzekł obojętnym tonem, dumnie wchodząc do Sali.
­-Błagam idź sobie stąd, ty nadęty bufonie- powtarzał z irytacją Proof.
-Coś ty powiedział?- zapytał Anton wyraźnie słysząc jego szepty.
-Nic, nic…-uciszył się, teatralnie spoglądając na Marple’a.
-Bawi Cię to?- powiedziała ich rodzicielka, znów wtrącając się do rozmowy.
Anton nie dał im dojść do słowa.
- Mają po dwanaście lat, bawi ich nawet dłubanie w nosach gargulcom- mówi z oczywistą dla niego wyższością, a oni spojrzeli na niego z przesadnym zdziwieniem- A z resztą…
Podniósł dłoń i jednym dziwnym zamachnięciem doprowadził wazę do stanu sprzed kilku minut. Spojrzał ironicznie na chłopców i utkwił swój wzrok w Marcie. Miała na sobie bardzo prostą, idealnie dopasowaną, zieloną sukienkę. Zgrabne ramiona zakrywały falujące się, kruczoczarne włosy, a na twarzy świeciły się oczy w tym samym kolorze. Była wysoka, szczupła, maiła delikatne rysy, które sprawiały, że zawsze promieniała. Po kilku długich chwilach zorientował się, że się na nią gapi, więc odwrócił wzrok i rzekł skonfundowany:
- Jak znowu coś zepsujecie, mój tata się zdenerwuje- mówił łagodniej, jakby ze względu na jej obecność, a chłopcy śmiali się zasłaniając usta dłońmi.

Felus & Łucja
Dziewczyna przystanęła na chwilę przy jednym z wiszących na ścianie obrazów i uważnie przyglądała się przedstawionej na nim kobiecie. Wpatrywała się w jej znajome, piwne oczy i uśmiechała się do niej tak długo, że dama zdawała jej się odwzajemniać uśmiech. Z jednej z sal wychodził właśnie profesor Asinus Brickwick, gubiąc się w gąszczu zwojów i ksiąg, którymi był objuczony, a ta rzuciła na niego spojrzenie dopiero wtedy, gdy z wielkim hukiem zatrzasnął potężne drzwi. Mężczyzna był stary i nad wyraz nierozgarnięty. Często odcinał się od rzeczywistości, nie zauważając ludzi, ani rzeczy, które potencjalnie mogłyby zrobić mu krzywdę. Wyglądał naprawdę wyjątkowo, choć lepszym określeniem byłoby dziwnie. Nosił połatane, kolorowe szaty, których postrzępiony koniec zawsze ciągnął się po ziemi, co wyglądało trochę śmiesznie, szczególnie, gdy profesor przycinał go drzwiami.
-O czym tak rozmyślasz?-  przystanął przy niej i również wpatrywał się w malowidło.
-Myśli Pan, że była szczęśliwa?- pytała wciąż nie odrywając wzroku od jej brązowych oczu.
-To tylko obraz, Pierniczku- odparł wesoło unosząc kącik ust- lecz widzę, że coś Cię trapi, a to martwi mnie o wiele bardziej niż stan psychiczny tej damy, wiszącej nad kredensem.
- Po prostu, przeraża mnie fakt, jak wiele jestem w stanie poświęcić, dla własnego, egoistycznego poczucia zadowolenia- mówiła tonem, który przybierała zawsze gdy narzekała na gnębiący ją wszechświat.
Asinus roześmiał się spod swoich sumiastych wąsów.
- Mam rozumieć że nabroiłaś?
-Tym razem to naprawdę poważna sprawa- odpowiedziała trochę głośniej i z wyczuwalną irytacją.
- Oczywiście, twoje problemy zawsze są dla mnie priorytetem- mówił tłumaczącym się tonem- ale przecież świat się nie kończy, prawda, Pierniczku?
-Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się mylisz- szepnęła pod nosem, gdy ten w dziarskim krokiem wracał do planetarium.
Carry on, Guys  Moose

sobota, 21 listopada 2015

NAJLEPSZY NA ŚWIECIE GRUBCIO!

W tym poście, chciałabym oddać cześć śwince naszego Łosia. Niech spoczywa w pokoju i żyje w pełnej pyszności, jednorożców, przyjaznych dinusiów i brodatych Hagridów świecie. Kocham naszego Łosia i niech się trzyma, a świnka jest teraz w supi świecie, ma okulary przeciwsłoneczne i przytula mini łapkami naszego Łosia. Muwie wam tak jest. I tobie też Dżuliuszu. Trzymaj się brukselkowa siostrzyczko, do poniedziałku.
Peace out, Lizzy over.

Cz. 1 Behind blue eyes

Kolejna Kupa (tytuł roboczy, wciąż do modyfikacji), od Łosia tym razem. Takie małe wprowadzenie.

Każda historia ma swój początek, choć tak naprawdę, czy cokolwiek się kiedyś zaczyna i kończy? Niektóre historie kończąc się otwierają nowe opowieści, wciąż podtrzymując obracający się krąg wydarzeń, wytwarzający bohaterów, łotrów i wszystko, co ich otacza. Wszystko jest następstwem i posiada następstwa…

Felus & Łucja
-Teraz wszystko wróci do normy- mówił niski, zachrypnięty głos, rozbrzmiewający echem wśród zamkowych ścian.
-Jesteś pewien, Felusie?- pytał delikatniejszy głos, z żalem i powątpiewaniem.
-Chciałbym być- mężczyzna pochylił głowę ku ziemi- ale wiedz, że musieliśmy to zrobić. Cokolwiek nas teraz spotka, jakakolwiek kara spadnie na nas za nasz występek…-nie skończył- Przecież my tylko chcieliśmy być szczęśliwi. Czy to złe pragnienie?
- Mógłbyś w końcu przestać zasłaniać się szczęściem-mówiła porzucając swój łagodny ton- teraz to nie ma znaczenia.
- Do czego ma doprowadzić ta dyskusja?- mówił również podnosząc głos- Sama uznałaś, ze to najlepsze rozwiązanie!
-Najlepsze, wcale nie znaczy dobre- odparła siadając zrezygnowana na łóżku.
- Teraz musisz odpocząć-mówił beznadziejnym, lecz troskliwym tonem- Za dużo dziś przeszłaś.
Łucja położyła się, nie próbując nawet zaprzeczać, a ten wpatrywał się w jej mokre od łez, szarozielone oczy. Ona zaś odwróciła się w drugą stronę i patrzyła przez okno na zachodzące słońce, by błękit jego oczu nie przywracał jej wciąż od nowa myśli o zbliżających się konsekwencjach dokonanego czynu.
W krainie, w której żyli panował dobrobyt. Można by powiedzieć, że każdy starał się żyć swoim normalnym życiem, nie zawadzając nikomu i niczemu. Całe miasto tętniło, wypełnione pospolitymi grzesznikami, pewnymi swojej wyjątkowości, czyli ludźmi, których każdy z nas spotyka na co dzień. Lecz nie każdy z nich był tak prosty i zwykły, jakby się mogło wydawać, choć w tej chwili nie wyróżniała ich żadna cecha, ani zdolność, ale parszywie wyniszczające poczucie winy i trudna do opisania bezradność, w złych wyborach, których się dopuścili.
Osiemnastoletnia Pelagia traktowała starszego Felusa jak swojego obrońcę i kogoś w rodzaju wyznacznika moralności, ale w tej sytuacji widziała, że nawet on stracił zdolność rozróżniania, co jest tak naprawdę słuszne. Była po prostu rozbita.



Marple & Proof
Już o wschodzie słońca chłopcy ochoczo wyskoczyli ze swojej komnaty i biegnąc po zamku budzili wszystkich swoim śmiechem i brzęczeniem zabawkowych mieczy, których ostrza rytmicznie uderzały o siebie. Wpadli na jedne z drzwi, znienacka budząc śpiącego smacznie nauczyciela astronomii, który wydarł się swoim skrzekliwym głosem: „Na jutro, trzy tysiące słów: konstelacje dywinacyjne !” i z powrotem walnął się na łóżko. „Nawet w snach myśli tylko o pracy domowej”- szepnął pod nosem Proof. Nie przerywając pojedynku równocześnie krzyknęli: „Przepraszamy!” i przemieścili się do jadalni budząc po drodze całe pierwsze piętro. W pomieszczeniu stał ogromny mahoniowy stół pokryty już złocistym obrusem. Chłopcy byli pewni, że gdyby nie on ich zjadła walka miałaby swój wielki finał właśnie na tym stole. Nie zważając jednak na tę małą niedogodność walczyli dalej odsuwając krzesła i potrącając coraz to kolejne antyczne, ”niesamowicie drogocenne” posągi.
 Proof był bardzo podobny do swojego brata, chociaż może to Marple był podobny do Proof’a? Tak naprawdę nikt nie wiedział, który z nich urodził się pierwszy, bo byli bliźniakami, podobnymi jak dwie krople wody. Obaj byli wysocy jak na swój wiek i mieli lśniące, kasztanowe włosy, które Proof układał na lewą, a Marple na prawą stronę. Starali się wyglądać inaczej, lecz prawie nigdy im to nie wychodziło.
 Tuż po tym jak zamieszkali w pałacu, Marple śmiertelnie obraził się na Proof’a za to, że wykorzystał ich podobieństwo i zjadł jego śniadanie. Czasem jednak pozwalało mi to uniknąć pewnych przykrych konsekwencji na przykład na sprawdzianach z astronomii, Proof zawsze pisał dwie prace, zaś Marple wyręczał go na algebrze i historii magii. Tym razem zbieżność ich cech nie za bardzo mogła im w czymkolwiek pomóc, bo po raz kolejny, obaj wpakowali się w kłopoty. W całej sali rozległ się przeszywający dźwięk tłuczenia, czegoś, co napewno kosztowało więcej niż byli w stanie zarobić przez całe swoje życie. Powoli odwrócili się, a na ich twarzach rysował się paniczny wyraz przedstawiający coś w stylu: „Coś ty do cholery zrobił, mój bracie, idioto?!”. Długo się nie napatrzyli na tę dziwną, porcelanową wazę, w kolorowe  wzorki, która teraz leżała w drobniutkich kawałeczkach, bo do pokoju wparowała ich mama, siostra, kilka kucharek i natychmiast wszystkie przyjęły taki sam wyraz twarzy jak chłopcy.
Będzie ciąg dalszy. Carry on, Brukselki

czwartek, 19 listopada 2015

Świeże początki Lizzy - pierwszy post.

 majne pierwszy post, boje się aczkolwiek proszę bardzo:
'Nigdy nie umiem wpaść na okay tytuł, więc sobie daruje?'

Samotnie stoisz na rozwidleniu drogi, którą tu przybyłeś. Nazwa wsi jest tak pospolita, że nawet nie warta zapamiętania. Jedna latarnia rzuca słabą łunę, zastanawiasz się, jak dojdziesz w tej ciemnicy. Widzisz w oddali palący się światłem budynek, masz nadzieję, na karczmę lub dom miłych ludzi, którzy pozwolą Ci zostać na tą jedną noc. Idziesz, czujesz pod nogami chlupot wody. Grzmot rozchodzi się po całej okolicy, a przez chwilę błyska światło. Przyśpieszasz kroku, modląc się o dotarcie przed niechybnym deszczem. Mijają minuty, aż w końcu jesteś u celu. Na całe szczęście jest to karczma. Nazwa "Pod Trzylistną Koniczyną" jest mało zachęcająca i dość niespotykana, ale nie masz wyboru. Popychasz ciężkie drewniane drzwi i wchodzisz. Pomieszczenie jest przytulne, światło z kominka tworzy nastrój w porównaniu z drewnianymi surowymi ławami  i puszystymi dywanami, ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Przy jednej z ław siedzi czterech młodych chłopów, którzy popijają piwo i śmieją się. Jakaś rodzina z dwiema bliźniaczkami, jedzą kolację. Siadasz przy ścianie, blisko baru. Zdejmujesz kurtkę, odkładasz plecak. Dmuchasz na skostniałe z zimna ręce, rozmyślając nad rozgrzaniem ich przy kominku. Zza baru wyłania się najprawdopodobniej barmanka, trzyma szklankę i przeciera ją szmatką. Nie możesz oderwać od dziewczyny wzroku. Jest w niej coś niesamowitego, a nawet pozaziemskiego. Tak jak by nie pasowała do tego świata. Ma bladą jak pergamin skórę i włosy o biało-szarym odcieniu, które miała spięte w luźny kucyk, a grzywka co chwilę spadała jej na oczy. Bluzka którą nosi ma wycięte ramiona, na których można z daleka zauważyć blizny. Wyglądały jak pazury dzikiego zwierzęcia, niektóre były grubsze i ciemniejsze niektóre ledwo widoczne. Jej wyraźne mięśnie spinają się z każdym ruchem ręki, uwydatniając nie zaprzeczalnie silną figurę. Jest jedną z kobiet, której urody nie da się zaprzeczyć, duże usta, wręcz nieludzkie kości policzkowe i prosty nos. Nadal nie mogąc oderwać od niej wzroku, nie zauważyłeś nawet kelnerki, grubokościstej damy, idącej ku tobie. O jej istnieniu informuje Cię dopiero głośny i głuchy odgłos uderzenia. Wyrwany jak z transu spoglądasz na podłogę. Kobieta leży, nie dociera do ciebie co się wyprawiło przed chwilą. Ku zdziwieniu wszystkich i przerażeniu sióstr bliźniaczek, kelnerka wydaje z siebie donośne chrapnięcie. Szarowłosa macha głową w zrezygnowanym geście i rusza ku kelnerce. Zaczyna łapać ją w pasie, co nie idzie jej najłatwiej bo objętość kobiety, utrudnia sprawę. Zrywasz się jak oparzony i idziesz do szarowłosej. Jesteś już kilka kroków od niej kiedy dziewczyna podnosi wzrok i stajesz jak wmurowany. Jej oczy są zniewalające i nie jesteś pewny czy w dobry sposób. Nie, one cię przerażają. Jej tęczówki są odcieniu złotego-miodu, bardzo intensywnego w prównaniu z jej bladą skórą. Czujesz się jak opętany, wbity w ziemię przez jej spojrzenie.  Najchętniej gołymi rękami wykopałbyś tunel w podłodze, wlazł i nigdy byś się nie wyczołgał.
-Pomożesz mi? - barwa jej głosu jest zaskakująco inna od zimnego wyglądu. Nawet przyjemna.
Opamiętujesz się i starając jak tylko możesz unikasz jej oczu, łapiąc jednocześnie nogi, nieszczęsnej kobiety. Podnosicie razem kelnerkę i wydajesz głębokie westchnienie. Dama, jest cięższa niż sądziłeś.
- Jak zwykle Gerdo, jak zwykle. - szepcze pod nosem dziewczyna.
Idziecie za bar, po czym popychacie ruchome drzwiczki do zaplecza. Kładziecie wspólnymi siłami Gerdę na łóżku.
Zanim zdążysz się wyprostować dziewczyna praktycznie warczy:
- A teraz wynoś się.
Nie zastanwiając się ani chwli dłużej wychodzisz z zaplecza, łapiesz kurtkę, plecak i wychodzisz w natychmiastowym tępie. Nie zwracasz uwagi na pogodę, na dobre rozpętaną burzę. Musisz się wydostać z tego budynku, nie zamierzasz dłużej być naokoło tej dziwnej istoty.

***

Szęśliwa, że to już koniec i wreszcie dostanie to na co od dawna czekała, Clara ruszyła kamienną uliczką przed siebie. Co chwilę poprawiała opadającą na oczy grzywkę, jednocześnie uświadamiając sobie, że miałą zająć się przycięciem jej tydzień temu. Gerda i ten dziwny chłopak wyprowadzili ją z równowagi. Naszczęście teraz zmiana Alfiego, niech on się z tym bałaganem użera. Opatuliła się ciaśniej płaszczem i zaczęła praktycznie biec z podekscytowania. Uchyliła okropnie skrzypiącą bramę, jak by ta próbowała ją ostrzec przed wchodzeniem. Kilka kroków i zauważyła na podłodze białą szmatkę, całą w czerwonych plamach. Były na niej wyszyte inicjały, M.R. Przerażona z odkrycia i podsycana złym przeczuciem zaczęła biec. W umówionym miejscu nie zauważyła nikogo. Mgła utrudniała jej widoczność, ale nie mogła się poddać. Usłyszała okropne kaszlnięcie, strach się pogłębił. Zrozpaczona kręciła naokoło głową, starając się stwierdzić źródło dźwięku. Wreszcie zobaczyła ciemną postać, siedzącą pod płotem. Pobiegła ile sił w nogach, widok zaszokował ją bardziej niż cokolwiek, co dotąd w życiu widziała. To był Michael. Jej silny Michael. Wyglądał jak kukła, wypruta z sił i życia ludzka kukła.
-Och nie.. - wyszeptała rzucając się na kolana i biorąc go  w ramiona. - Och błagam nieeeeeee... - zawodziła.
Jej bratnia dusza otworzyła oczy. Z tych oczu, dla których potrafiła iść w ogień wydzierał się ból i rozpacz, zniknęły iskierki radości, które tak kochała. Kiedyś tak piękne błękitne oczy, stały się mieszaniną smutnego błękitu i czerwnieni, od popękanych naczynek ledwo widać było biel, tą biel którą tak kochała. Był nawet bledszy od niej, ale jego skóra miała szarawy odcień. Trzymał w smukłych dłoniach chustkę, niegdyś białą, teraz w czerwonych śladach krwi. Z przerażeniem domyśliła się, że to jego krew. Na ustach osiadły się pojedyńcze kropelki. Przez chwilę jej oczy napełniły się łzami ale odgarnęła je wierzchem dłoni, zaciskając usta. Ręka jej anioła powędrowała ku jej włosom, ostrożnie dotykając ich i gładząc. Kaszlnął, plując na siebie krwią. Posłał jej krzywy uśmiech.
- Co się stało? - spytała słabym głosem. Miała ochotę dodać: Z OBROŃCĄ MOJEGO ŻYCIA , ale nie mogła dokładać mu bólu.
- Umieram, Claro. Moje płuca gniją.
Nie wierzyła w to. To się nie działo.
- Nasze motto, moja miłościo. To nas naprawdę zniszczyło.
- Nie da się nas złamać. - wyszeptała.
- Próżność to zaprawdę klątwa. - wybełkotał otumaniony.
 Wydawało się jej, że to koniec.
Nagle otworzył szeroko oczy i prawie krzyknął:
- Nie daj się złamać.
Po czym odszedł. Nie czuła już bicia jego serca, nie słyszała oddechu.
Poczyliła się nad ciałem i rzewnie zapłakała.
-Ale ja cię kochałam. - zawyła w agonii, poddając się własnym demonom.

Peace out, Lizzy over.

środa, 18 listopada 2015

Hmmm...Przedstawienie się?

Witaj serdecznie, zagubiony internauto. Nie wiemy jak u trafiłeś, ale gratulujemy! To jedno z  najprzyjaźniejszych, najbardziej efemerycznych (wiemy, że właśnie to wyguglowałeś, no chyba, że czytałeś Małego Księcia) i najukochańszych miejsc na ziemi! Mam na imię Julia a obok siedzi druga Julia, która jest ubersuperduper i jedną z najukochańszych osubek na świecie! (przystawia mi broń do głowy, muszę, ok). Mój point jest, że nie chce być jak trzy letnie dziecko, które jak przychodzi do siadania na nocnik to płacze, że nie chce, że źle. Wiec będę Was męczyła moja kupą! Znaczy opowiadaniami. Słabe sytuacyjne żarty! Ale z życiem jest jak ze szpinakiem. Wygląda obrzydliwie, niechęć masz ogromną a jak już spróbujesz, jest naprawdę dobry i umie dać dużo radości czasem. Jeśli nie lubisz szpinaku, nie wiem co robisz na Dżuliusz & Dżuliusz Co.
No, tyle ode mnie Julii, która będzie się podpisywała Lizzy dla ułatwienia sprawy. Przecież nie Julia numer jeden czy dwa.


Witajcie, brukselki, ponoć każdy potrzebuje miejsca gdzie mógłby się wyżyć/zwymiotować. Ta kraina źle postawionych przecinków jest właśnie czymś takim. Wyglądało to mniej więcej tak:
Dwa małe Hagridziątka stwierdziły, że chcą pisać książki. Nie idzie im za dobrze, ale się starają i bałdzo chcą zrobić coś ze swoim życiem, a więc przysięgają sobie na paluszek, że będą razem pisać i wrzucać to do sieci. Why not? 
A więc przygotujcie się na falę dziwnych historii, zdrowo kopniętych wydarzeń i niekoniecznie zgodne z prawdą opisów.
Let's carry on. (Jestem Łosiem)