piątek, 18 grudnia 2015

Cz. 5 Can't find my home

Brukselki!
Kolejna część.
Nie wkurzajcie się za wulgaryzmy pls.
Felus & Łucja
To był wyjątkowo mglisty dzień. Aidenblair często otulała mgła, praktycznie wpisując się w jej równinny krajobraz. Wiatr milczał w przeciwieństwie do ptaków, które budowały nowe gniazda, po powrocie z cieplejszych krain. Ich świergot był przeszywający i bardzo głośny. Jeden z nich przysiadł na pałacowym oknie i zaczął rytmicznie stukać w kolorową szybę. Łucja rzuciła ku niemu mordercze spojrzenie. Nie miała teraz na to czasu. Podeszła do okna i zbyt zdecydowanym ruchem zaciągnęła zasłonę. Jej pokój wypełniał półmrok, przecinany przez smugę mdłego światła.
Czas by wyruszać. Wzięła swoją płócienną torbę i pospiesznie wyszła z komnaty. Miała oficjalny zakaz spotykania się z Felusem, ale nawet nie zakładała możliwości stosowania się do niego. Przeszła koło popiersia jakiegoś dowódcy, który ponoć był jej wujem; skręciła w prawo i w lewo koło Sali portretów, ostatnia prosta. Usłyszała za sobą ciężkie dudniące kroki. Po jej plecach przeszedł dreszcz. Jęknęła bezgłośne, bo wiedziała czyje to kroki. Odwróciła się szybko na pięcie i wepchnęła torbę, za jakieś nienaturalnie wielkie popiersie.
-O tu jesteś!- rzekł jej ojciec, podchodząc bliżej- co robisz?- zapytał euforycznym głosem, bo wiedział, że zbliża się wojna
- Przeglądam oferty matrymonialne- odparła wskazując na posąg- Alfons II wydaje się być słodziutki- sarkazm był jej jedyną bronią.
Ojciec spiorunował ją wzrokiem.
-Kłamiesz- rzekł bez cienia wątpliwości.
-Jasne, że tak. Na tym polega ironia- odparła.
-Znów będziesz się gdzieś szwendać!- przeszedł do swojej ulubionej części- córce kanclerza nie przystoi spotykać się z tymi plebejskimi obdartusami!- jego głos grzmiał, przez nawarstwiające się echo.
Nie mogła już tego znieść. Chyba nadszedł czas.
-Nienawidzę cię- po raz pierwszy powiedziała to głośno.
-Nie wiesz, co mówisz, gówniaro- parskną swoim altowym śmiechem.
-Doskonale wiem, co mówię, ojcze- oddychała głęboko- jesteś złym człowiekiem. Agresywną, bezwzględną, pełną pierwotnych lęków niepotrafiącą kochać istotą- akcentowała każdą sylabę, chcąc zachować spokojny ton.
Na chwilę jakby go zatkało, a później znów parsknął śmiechem.
-Uważaj na słowa, niewdzięczna dziwko- odparł nie tracąc swej wesołości.
To określenie już dawno przestało wywoływać u niej jakiekolwiek emocje.
-Nie potrzebuję ojca, który nie jest już dla mnie żadnym autorytetem- kontynuowała- Nie chcę być taka jak ty. To byłaby moją największa porażka- „ciężko jest powstrzymać prawdę, gdy już wychodzi na jaw”- myślała, wciąż skupiając się na swoich słowach.
-Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do swojego ojca! Czas by ktoś nauczył cię odrobiny szacunku!- był purpurowy jak gerber widniejący na chorągwi Aidanblair.
Podniósł otwartą dłoń. Łucja instynktownie umknęła przed ciosem i parsknęła żałośnie w duchu. Ojciec wyglądał na zawiedzionego.
-Nie zamierzam tu wracać, jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz- krzyknęła- Wszystko, czym próbowałeś mnie nafaszerować przez te wszystkie lata straciło jakikolwiek sens- jej głos powoli łamał się pod ciężarem tej sytuacji.
-Wiedziałem to, odkąd zaczęłaś się puszczać z tym gnojkiem!- krzyknął- Do niego się wybierasz tak?
-Tak- jej głos zmienił się w skrzek- nie spodziewaj się mnie z powrotem- dodała wyrównując oddech.

Znów prychnął lekceważąco, a Łucja sięgnęła po torbę i wybiegła przez frontowe drzwi.
Carry on  Moose

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz