Brukselki!
Kolejna część.
Nie wkurzajcie się za wulgaryzmy pls.
Felus
& Łucja
To
był wyjątkowo mglisty dzień. Aidenblair często otulała mgła, praktycznie
wpisując się w jej równinny krajobraz. Wiatr milczał w przeciwieństwie do
ptaków, które budowały nowe gniazda, po powrocie z cieplejszych krain. Ich
świergot był przeszywający i bardzo głośny. Jeden z nich przysiadł na pałacowym
oknie i zaczął rytmicznie stukać w kolorową szybę. Łucja rzuciła ku niemu
mordercze spojrzenie. Nie miała teraz na to czasu. Podeszła do okna i zbyt
zdecydowanym ruchem zaciągnęła zasłonę. Jej pokój wypełniał półmrok, przecinany
przez smugę mdłego światła.
Czas
by wyruszać. Wzięła swoją płócienną torbę i pospiesznie wyszła z komnaty. Miała
oficjalny zakaz spotykania się z Felusem, ale nawet nie zakładała możliwości
stosowania się do niego. Przeszła koło popiersia jakiegoś dowódcy, który ponoć
był jej wujem; skręciła w prawo i w lewo koło Sali portretów, ostatnia prosta.
Usłyszała za sobą ciężkie dudniące kroki. Po jej plecach przeszedł dreszcz.
Jęknęła bezgłośne, bo wiedziała czyje to kroki. Odwróciła się szybko na pięcie
i wepchnęła torbę, za jakieś nienaturalnie wielkie popiersie.
-O
tu jesteś!- rzekł jej ojciec, podchodząc bliżej- co robisz?- zapytał
euforycznym głosem, bo wiedział, że zbliża się wojna
-
Przeglądam oferty matrymonialne- odparła wskazując na posąg- Alfons II wydaje
się być słodziutki- sarkazm był jej jedyną bronią.
Ojciec
spiorunował ją wzrokiem.
-Kłamiesz-
rzekł bez cienia wątpliwości.
-Jasne,
że tak. Na tym polega ironia- odparła.
-Znów
będziesz się gdzieś szwendać!- przeszedł do swojej ulubionej części- córce
kanclerza nie przystoi spotykać się z tymi plebejskimi obdartusami!- jego głos
grzmiał, przez nawarstwiające się echo.
Nie
mogła już tego znieść. Chyba nadszedł czas.
-Nienawidzę
cię- po raz pierwszy powiedziała to głośno.
-Nie
wiesz, co mówisz, gówniaro- parskną swoim altowym śmiechem.
-Doskonale
wiem, co mówię, ojcze- oddychała
głęboko- jesteś złym człowiekiem. Agresywną, bezwzględną, pełną pierwotnych
lęków niepotrafiącą kochać istotą- akcentowała każdą sylabę, chcąc zachować
spokojny ton.
Na
chwilę jakby go zatkało, a później znów parsknął śmiechem.
-Uważaj
na słowa, niewdzięczna dziwko- odparł nie tracąc swej wesołości.
To
określenie już dawno przestało wywoływać u niej jakiekolwiek emocje.
-Nie
potrzebuję ojca, który nie jest już dla mnie żadnym autorytetem- kontynuowała-
Nie chcę być taka jak ty. To byłaby moją największa porażka- „ciężko jest
powstrzymać prawdę, gdy już wychodzi na jaw”- myślała, wciąż skupiając się na
swoich słowach.
-Jak
śmiesz odzywać się w ten sposób do swojego ojca! Czas by ktoś nauczył cię
odrobiny szacunku!- był purpurowy jak gerber widniejący na chorągwi Aidanblair.
Podniósł
otwartą dłoń. Łucja instynktownie umknęła przed ciosem i parsknęła żałośnie w
duchu. Ojciec wyglądał na zawiedzionego.
-Nie
zamierzam tu wracać, jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz- krzyknęła- Wszystko,
czym próbowałeś mnie nafaszerować przez te wszystkie lata straciło jakikolwiek
sens- jej głos powoli łamał się pod ciężarem tej sytuacji.
-Wiedziałem
to, odkąd zaczęłaś się puszczać z tym gnojkiem!- krzyknął- Do niego się
wybierasz tak?
-Tak-
jej głos zmienił się w skrzek- nie spodziewaj się mnie z powrotem- dodała
wyrównując oddech.
Znów
prychnął lekceważąco, a Łucja sięgnęła po torbę i wybiegła przez frontowe
drzwi.
Carry on Moose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz