czwartek, 3 grudnia 2015

~`3 :Broken Crown:


Rozdział 3
Musiało minąć kilkanaście minut, żebym się trochę uspokoiła. Rzadko kiedy płakałam, było to dla mojej osoby niespotykane. Podniosłam się z ziemi i spojrzałam w lustro. Byłam czerwona, więc postanowiłam zostawić przyglądanie się sobie na później. Zrzuciłam z siebie luźną koszulę nocną i weszłam pod prysznic. Wyszorowałam dokładnie ciało, spłukując z siebie malutką cząstkę tamtego miejsca. Mydło miało oszałamiający zapach. Zapamiętałam, że muszę spytać się Blythe co to za zapach. Na innym opakowaniu było napisane szampon, więc umyłam także włosy. Było to przedziwne uczucie, bez bacznego oka strażniczki i ograniczenia czasowego. Jednak szybko wyszłam z pod wody, której nie cierpiałam ze względu tego, w jak wielu torturach ją wykorzystywali. Zorientowałam się, że z kupką ubrań był także ręcznik. Wytarłam dokładnie siebie i wydusiłam włosy.
Podeszłam niepewnie do lustra naprzeciwko prysznica, które obejmowało całą mnie. Dobre światło uświadomiło mi, jakie znamię na sobie noszę. Całe ciało miałam w bliznach. Tych cienkich, podłużnych jak i krótkich. Ślady po oparzeniach na prawie całych udach, dekolcie i plecach. Większość usuwali plastycznie, przecież mieliśmy być doskonali. Oparzeniowe mieli usuwać nie długo, były przecież świeżo po zasklepieniu. Długa i szeroka blizna idąca od brzucha aż po udo. Czasem budziłam się bez niektórych szram, ale ta była od dawien dawna. Praktycznie jednak, każdy milimetr był pokryty blizną, siniakiem, oparzeniem. Ból jaki doświadczałam przez całe życie, był tak bezsensowny. Jako pierwsza dobrze wiedziałam co chcieli od nas. Przy ledwo sześciolatce nie zważa się na słowa. Pewnie nie myśleli, że przeżyje. Odeszłam od tego lustra i przeszłam do umywalki. Znajdowały się na niej szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów, suszarka i dwie gumki do włosów. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Mimo takiego czasu tam spędzonego, moje włosy zawsze były złoto-miodowe. Zawsze jednak uważałam, że do szamponu dodawali mi farbę, Ojcu zawsze podobał się mój kolor, mówił mi to co rok. Oczy miałam zielone, wyblakłe i zapewne na zawsze przysłonięte bólem i smutkiem. W dodatku zawsze miałam czerwoną obwódkę, może z wiecznego stresu. Reszta twarzy niczym się nie wyróżniała, prosty proporcjonalny do twarzy nos i trochę pełniejsza dolna warga od górnej. Związałam mokre i ciężkie włosy gumką, żeby mi nie przeszkadzały. Umyłam dokładnie trzy razy zęby, za każdym razem nakładając większą ilość pasty, znowu pozbywając się cząstki dołu. Niepewna podniosłam suszarkę po czym ją uruchomiłam. Wydawała mi się być za ciepła, ale nie miałam wyboru. Plusem było to, że szybko wysuszyła mi włosy i mogłam czym prędzej ją odłożyć. Wzdrygnęłam się. Wreszcie przejrzałam co dali mi do ubrania. Wygodne, czarne materiałowe spodnie. Ciepłe skarpety, chyba w moim rozmiarze. Szara opinająca bluzka z trzema guzikami przy dekolcie i długimi rękawami. Pełna zwątpienia spojrzałam na bieliznę. Jednak po założeniu, okazała się dopasowana. Byłam lekko zszokowana i zawstydzona, ale trudno, ważne, że było. Założyłam resztę ubrań. Spięłam moje włosy , które sięgały już do piersi w luźny koński ogon. Zdezorientowana zauważyłam, że nie dostałam butów. Chociaż Blythe mówiła, że ktoś będzie czekał przed drzwiami. Wzięłam drugą gumkę do włosów na wszelki wypadek. Przekręciłam klucz i nacisnęłam delikatnie klamkę. Przed drzwiami faktycznie ktoś stał. Był to mężczyzna. Wysoki nawet jak na mój wyższy wzrost, silnie zbudowany. Miał kwadratową szczękę i wyraźne kości policzkowe. Ciemne prawie czarne włosy miał roztrzepane. Wnikliwe oczy koloru korzennego i chyba naturalnie różowe wargi.
-Nie mam butów. - zauważyłam roztropnym tonem.
-Co? -spytał zdziwiony, tym, że się odezwałam. -Ach tak, proszę, mam je tu, musieli jeszcze znaleźć dobre sznurówki. -Po czym podał mi parę wiązanych, ciemnych brązowych butów za kostkę.
Zakładając je na stopę, zauważyłam, że były oczywiście w dobrym rozmiarze. W trakcie wiązania pierwszej pary sznurówek, odezwałam się:
-Skąd wy macie tak dokładne wymiary? Wszystko pasuje idealnie.
-Były w twoich aktach z Aetery. - powiedział swobodnie
Na te słowa tak mocno zacisnęłam sznurówki, że aż odcięłam sobie przepływ krwi. Klnąc pod nosem na nowo zaczęłam wiązać. Kiedy skończyłam wstałam i rzuciłam:
-Gdzie teraz?
-Porozmawiasz z Robertem, jest kimś w rodzaju przewodniczącego zamknięciu Aetery. Ma do Ciebie kilka pytań.
-Świetnie, prowadź.
Nie mogłam doczekać się wyjścia na dwór.
-Załóż najpierw to. - po czym podał mi skórzaną kurtkę i ruszył. Narzucił szybkie tempo co mi odpowiadało. Im szybciej tym lepiej. Zeszliśmy kolejne piętro w dół, pokluczyliśmy trochę po korytarzach ale nie miałam w głowie rozglądania się teraz. Wreszcie doszliśmy do automatycznie otwieranych przezroczystych drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Do nich zerwałam się sprintem i słyszałam jak on biegnie za mną. Wybiegłam na zewnątrz i zatrzymałam się gwałtownie na środku dziedzińca, pod wielkim drzewem. Znowu łapczywie łapałam powietrze, ciesząc się uczuciem, jakiego doświadczałam, kiedy wypełniało moje płuca. Stałam tak długo, po prostu oddychając i wpatrując się w niebo.
-Mave? -usłyszałam radosny głosik Betty.
Podbiegła do mnie, rzucając mi się w ramiona. Zesztywniałam, ale nic sobie z tego nie zrobiła.
-Powiedzieli mi, że tak masz na imię! O wiele ładniej niż szczurek! -po czym zachichotała.
-No, chyba tak. Słuchaj, pogadałabym, ale muszę iść. Hmm, baw się dobrz… to znaczy, trzymaj się. -Język zaczął mi się plątać, po czym szybko odwróciłam się od niej i podbiegłam do chłopaka. Stał pod drugim budynkiem, naprzeciw tego z którego wyszliśmy. Nie chciałam schodzić z dworu, ale nie miałam zamaru też więcej być naokoło Betty. Jej widok poruszył we mnie coś nowego, nic co chciałam czuć.  Szarpnięciem otworzyłam drzwi, chowając się w budynku.

moje kochane świry muchomorki, niby te wyświetlenia są ale czuję jak bym stała przed lustrem i gadała do siebie, co miałam w zwyczaju robić zbyt wiele razy. ech, autorem piosenki w tytule jest Mumford & Sons, przesyłam im darmowe naklejki i ciasteczka za inspiracje także do kolejnego posta 
Peace out, Lizzy over.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz