środa, 16 grudnia 2015

~`5 :Lost It to Trying - Paper Towns Mix:


Rozdział 5

 Usłyszałam skrzypienie furtki, nie miałam ochoty na towarzystwo. Wstałam jednak, prostując się i starając się wyglądać, jak bym miała tu być. Otarłam twarz, za późno orientując się, że mam dłonie w błocie. Wyglądałam zapewne, jakbym przeorała całe pole.

-A ty co wyprawiasz? -spytał rosły mężczyzna. Miał łysą głowę, kwadratową szczękę, bliznę ciągnącą się przez lewą brew i ciemne ciepłe oczy. Jakoś mi przypadł do gustu, mimo lekko przerażającej budowy wydawał się być równym gościem.

-Ćwiczę sztukę kamuflażu.

Podniósł brwi i przekrzywił śmiesznie brwi.

-W plantacji pomidorków?

Rozejrzałam się. Faktycznie, naokoło rosły duże czerwone pomidory.

-No może niekoniecznie. - podniosłam ramiona

Miał zacięty wyraz twarzy. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, sama nie wiem czemu. Lubiłam to, swobodny uśmiech. Przybrał jeszcze poważniejszą minę, więc poczułam się z lekka głupio. Stoisz umorusana w ziemi i szczerzysz się do niego. Na pewno zostanie twoim najlepszym przyjacielem.

Nadal byłam zażenowana, ale on zaczął się śmiać! To był taki niesamowity dźwięk, że wpatrywałam się w niego jak w obraz.

-Co ty się tak na mnie patrzysz? - wydusił pomiędzy atakami wesołości

-Masz niesamowity śmiech. - objaśniłam mu.

Chyba się trochę zawstydził, jego policzki poczerwieniały, ale nadal się śmiał. W końcu i ja do niego dołączyłam, mimo mojej słabej pozycji. Uspokoił się trochę i popatrzył na mnie.

-Chodź tu świrku, zanim je całkowicie stratujesz.

Starałam się stąpać tak, aby niczego nie zniszczyć i prawie wyszłam na brukową ścieżkę, kiedy potknęłam się o kabel. Tracąc panowanie, poleciałam do przodu i prawie bym upadła, gdyby nie szkolenie. Zrobiłam to co mnie nauczyli, z niesamowitą prędkością odzyskałam równowagę i stanęłam na baczność. Gdybym była normalna, ręce mojego towarzysza leżałyby na mojej talii, trzymając mnie i zapobiegając upadkowi. On jednak patrzył się na mnie, zaciskając nieporadnie ręce w powietrzu. Nie zamierzałam o tym z nim rozmawiać.

-Co kabel wyprawia na plantacji?

-On jest od podlewania.

-O, świetnie.

Zlustrował mnie wzrokiem. Niesamowicie mnie to wpieprzało, wszyscy tu gapili się jak by chcieli zajrzeć co mam we łbie. Musiał zauważyć mój zmieniony nastrój, bo przestał się patrzeć.

-Chodź, zaprowadzę Cię do Blythe.

-Skąd wiesz, że masz mnie do niej  poprowadzić?

Zmieszał się trochę, ale odrobinę. Nadrobił to szorstkim tonem, rzucając tylko "po prostu wiem".

Czułam się jak otumaniona. Nic nie jadłam od wieków, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie pogardziłabym też odrobiną snu bez dodatku narkusa.

Szłam wyprostowana jak struna, ale słabo szło mi z nie robieniem miny, byłam strasznie głodna, a brzuch wydawał się jak studnia.

-No już nie miej takiej miny, Blythe odprowadzi Cię na kolację.

-Kolację? - byłam zdekoncentrowana.

-Co ty, nie widzisz? Słońce zachodzi, prawie siódma.

Faktycznie, słońce zachodziło, ale co to do diaska mi miało mówić? Potrząsnęłam głową i dalej szłam ze spojrzeniem wbitym w ziemię.

Doszliśmy do budynku, który miała nad drzwiami napis "jadłodajnia"

-Co to znaczy? -spytałam ciekawa.

-No, stołówka, tam się je. Dawkins jest zwolennikiem starych nazw.

Zobaczyłam idącą Blythe, z torbą w ręce. Kiedy mnie zobaczyła, zaczęła się śmiać. Jadłodajnia przypomniała mi znowu jaka inna jestem, więc powiedziałam prosto, żeby się ze mnie nie śmiała. Za późno się zorientowałam, że użyłam ostrego tonu co z kolei zdziwiło a nawet przestraszyło Blythe. To zabawne, ile rzeczy można się dowiedzieć z oczu normalnego człowieka.

Nadal zbita z tropu, podała mi torbę. Weszłyśmy do budynku i poprowadziła mnie do wahadłowych drzwi, oznaczonych znakiem kółka. Były to łazienki, nawet z prysznicem. Nadal nic nie mówiła, ale nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam z nią rozmawiać, w ogóle z nikim.

W spokoju się umyłam, zmyłam błoto, ziemię i cały syf. Wytarłam się, ubrałam co mi przyniosła Blythe. Miły biały t-shirt, ciepłą szarą bluzę i czarne materiałowe ciepłe spodnie. W torbie było o wiele więcej rzeczy, ale wzięłam te z brzegu. Nie było tu żadnych butów, na szczęście kiedy wyszłam z kabiny zobaczyłam te same buty co miałam je cały dzień, ale wyczyszczone i błyszczące. Po Blythe nie było śladu. Na szybie była karteczka z moim imieniem i krótką informacją, żebym zjadła a ona przyjdzie za dwadzieścia minut. Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do kosza pod umywalką. Przeczesałam włosy. Chciałabym je obciąć.

Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam. Zobaczyłam chudą dziewczynę o szaroniebieskich włosach i wypranych z emocji oczach, w małym stopniu przypominały moje.

-Dam Ci jeść. - powiedziała głosem dobitnym.

Była na mój gust trochę dziwna i ekscentryczna, ale wzbudzała pewnego rodzaju sympatię. Zaprowadził mnie do dużego pomieszczenia z wieloma stołami. Było pusto, dzięki bogu.

-Jest za wcześnie na kolację, ale Dawkins przypuścił, że pewnie chcesz jeść sama.

Uniosłam brwi w zdziwieniu, skąd mógł to wiedzieć? Wzruszyłam ramionami i dalej szłyśmy. Usadziła mnie w kącie.

-Przyniosę Ci posiłek, nie uciekaj.

Jestem aż tak dzika w ich mniemaniu?

Nie zajęło jej to więcej niż dwadzieścia sekund, żeby wrócić z tacą przepełnioną jedzeniem. Postawiła wszystko przede mną, zupę, makaron z sosem, jakieś mięso, duży dzban herbaty i małe ciastko, w przedziwnym kształcie. W dodatku z kieszeni fartucha wyjęła małą prostokątną rzecz. Książka. Wysłałam jej pytające spojrzenie, ale ona tylko puściła mi oko i odeszła. Harry Potter?

Zaczęłam jeść, wszystko powoli. Było niesamowicie dobre, moje kubki smakowe doznawały eksplozji. Popijałam wszystko co chwila herbatą, gorącą, ale taką lubiłam najbardziej, zjadłam wszystko w ledwo dziesięć minut. Sięgnęłam na koniec po to dziwne ciastko. Ugryzłam  kawałek, ze zdziwieniem poczułam coś, co zdecydowanie nie powinno tu być! Papier? Co do cholery? Rozwinęłam karteczkę. Było tam siedem wyrazów, układających się w pytanie. Co można złamać, nie trzymając tego w rękach? Zasępiłam się, nic nie rozumiałam. Odłożyłam na talerz dziwną kartkę, nie mając już ochoty na ciastko. Teraz, mając jeszcze sporo czasu, mogłabym poczytać, albo zbadać drabinkę na drugim końcu sali. Stąpałam ostrożnie, nie powodując żadnego hałasu. Wspięłam się cicho, po czym otworzyłam ciężką klapę. Wydostałam się na zewnątrz, zimne powietrze chlastało mnie po twarzy. Byłam na dachu… Zapadł już zmrok. Znajdowałam się na wielkim obszarze, budynek był na obrzeżach, więc widziałam wszystko jak na dłoni. Zachłysnęłam się z emocji, lodowate powietrze wdarło się do moich płuc. Doszłam do samego krańca. Rozłożyłam ramiona i otworzyłam szeroko oczy.  W tamtej chwili, właśnie stojąc krok od śmierci z mojego wyboru, rozkładając ramiona i czując powietrze, zrozumiałam, że jestem wolna. Zapragnęłam pobiec, daleko, ale nie było możliwości. Pozostało mi jedno. Wydałam z siebie niekontrolowany, ogłuszający wrzask szczęścia. Darłam się, póki nie straciłam głosu. Stałam tak, uśmiechając się. Usłyszałam odgłos za sobą, mimo świszczącego wiatru. Odwróciłam się na pięcie, stali tam Blythe, Szarowłosa, Ryan, dwóch rosłych mężczyzn, pilnujących wcześniej drzwi profesora i ten, którego imienia jeszcze nie poznałam. Mieli przerażone miny i wiem co chodziło im po głowach.

-Jestem nowo narodzona. - Powiedziałam, jak by to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Wypowiadając te słowa, na dobre zdałam sobie sprawę, że tak jest i byłam pewna, że nikomu swojej wolności nie oddam.

5 rozdział.... autorem piosenki jest Son Lux.
Peace Out, Lizzy over

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz