Rozdział 4
Szłam z nim ramię w
ramię po schodach i czułam jego baczny wzrok na sobie. Trochę mnie to
frustrowało, ale co mogłam zrobić. Kiedy wreszcie weszliśmy na górę, marmurowe
schody okazały się nie być końcem luksusów. Wiedziałam jak wygląda marmur, w
gabinecie Ojca podłoga była marmurowa, raz czy dwa się tym chwalił. Białe
pomieszczenie, dwie czerwone pufy, drogocenne wazy. Dwóch mężczyzn w czarnych
garniturach stało przy białych drzwiach. Na nasz widok jednocześnie sięgnęli do
klamek i otworzyli przed nami drzwi. Weszliśmy do pomieszczenia z kwiatową
tapetą, ciemną podłogą, jednym wielkim biurkiem, za którymi stał regał na całą
ścianę i był wypełniony książkami. Po prawej stronie było duże okno a na
przeciwnej ścianie jakiś fikuśny kolorowy obraz, pod którym stała kremowa pufa.
Na przeciwko biurka stało krzesło w białym kolorze. Za biurkiem siedział
mężczyzna. Pasował do tego pomieszczenia. Miał gładko ułożone włosy, duże
okulary, sprytne oczka i specyficzny wygląd, który ani nie zachęcał ani nie
odrzucał. Zostawiłam sobie osąd na później.
-Mave Silvers.
-powiedział zachrypniętym tonem. -Usiądź, proszę. -gestem dłoni wskazał na
krzesło.
Usiadłam
automatycznie się prostując.
-Ryan będzie nam
towarzyszył, jeśli to nie problem, jest kimś w rodzaju mojego asystenta, można
mu ufać. -po czym posłał mu pobłażliwy uśmiech.
Obydwaj skierowali
na mnie spojrzenia i zorientowałam się, że oczekują ode mnie odpowiedzi.
-Skoro pan tak mówi.
Byli trochę zbici z
tropu moją odpowiedzią, ale starszy zaczął mówić.
-Młoda damo, mam na
imię profesor Igor Dawkins. Prowadzę sprawę pozbycia się Aetery, a ty jako
pierwsza uczestniczka jego programu… cóż twoja pomoc jest nieoceniona.
-W jaki sposób?
-spytałam, czując brzęczyk w klatce piersiowej.
-Działania… cóż jest
jedno najważniejsze.
-Jakie? -powoli
traciłam kontrolę i wpadałam w złość.
-Będzie stety lub
niestety, zależy od punktu widzenia wymagane zeznawanie w sądzie, na rzecz
działań Aetery.
Zaczęłam analizować
sytuację.
-Brzmi jak wciąganie
mnie w kolejne bagno. -powiedziałam wyraźnie i dobitnie.
W pokoju zrobiło się
cicho. Oboje na mnie patrzyli. Nagle profesor wybuchnął śmiechem. Głośny odgłos
przestraszył Ryana, który podskoczył na krześle. Nie mogąc się powstrzymać
dołączyłam do profesora, nie wiedząc z czego się właściwie śmieje. Jak dobrze było
to zrobić, chichrać bez opamiętania.
Profesor otarł oczy
z łez śmiechu.
-To było genialne,
ma pani tupet. - wydusił. -Mam do pani właściwie dwa pytania. - spoważniał.
Spoważniałam z nim,
nadal mając lekkość ducha.
-Chcąc nie chcąc
muszę to powiedzieć. Była tam pani jako pierwsza, wszyscy tu obecni wiemy
ile czasu. Jak to wpływało na pani
reputację i innych osobników stosunek do pani? - poprawił okulary.
Zaczęłam mówić,
lekkim tonem.
-Chodziły o mnie
legendy. - parsknęłam śmiechem na te słowa. - Ludzie uważali, że kilka razy się
wydostałam, miałam romanse ze strażnikami, byłam szpiegiem, decydowałam kto
przeżyje…. Każdy nowy "osobnik" jak to pan powiedział to była nowa
plotka.
Profesor zanotował
kilka słów zadając mi jednocześnie pytanie:
-A jak było
naprawdę?
-O 180 stopni
inaczej, prze pana. Postępowałam najpospoliciej jak tylko mogłam, prawie wcale
się nie odzywałam. Złotym środkiem, żeby
tam przetrwać była pokora. Często zdarzały się ostre temperamenty, które był
gaszone ekstra porcją tortur. Najczęściej nagrywali lub nawet na żywo puszczali
efekty dźwiękowe, tak na przestrogę. Jak trafiło się kilka takich ewenementów
puszczali bite dwadzieścia cztery godziny, w nocy też. Prawie nikt nie mógł
spać z tym, nie umieli się wyłączyć. Każdy kto na następny dzień był słaby,
brakło mu sił dostawał w kość.
Teraz to już
kompletnie spoważnieli. Ja też zresztą.
-Zdarzały się
przypadki śmiertelne?
-Wstrząsowy John.
Miny mieli
zdezorientowane, przecież nie znali tej historii, pospieszyłam z wyjaśnieniami.
-John był
najmocniejszy w gębie. Często powodował wybuchy, wrzeszczał na wszystko. Miał
chyba trochę pierdolca. Raz wzięli go na trzygodzinne elektro wstrząsy.
Szczęściarz miał słaby organizm, wlepili mu za dużą moc i padł po godzinie.
Nigdy w życiu nie powtórzyli tego błędu, a za swoją nie uwagę ukarali nas
zbiorową głodówką. Każdy jednak Wstrząsowemy Johnemu zazdrościł i był w pewnym
sensie naszym idolem. Oczywiście kilku próbowało jak cholera powtórzyć jego
występ, nigdy w życiu się nie odezwali więcej. Nikt nie wiedział czemu, języków
nie ucięli bo nie mogli robić sobie inwalidów. Po każdym były inne teorie, ja
uważam, że - przerwałam w pół słowa. -No, pewnie coś im tam zrobili. -
dopowiedziałam szybko, zbyt szybko.
Unieśli brwi i
wymienili spojrzenia.
-A miałaś tam kogoś
specjalnego? - pierwszy raz odezwał się Ryan
Zacisnęłam ręce na
krześle zaklinając łzy. Udało mi się cofnąć gule w gardle i wychrypiałam:
-Rowland.
-Rowland? - w jego
ustach imię brzmiało inaczej, nie tak jak powinno.
-Był mi najbliższy.
- powiedziałam to beznamiętnie.
Kiedy tylko się pojawił odłączył się od innych i
dosiadł do mnie. Był pierwszy co się odważył, to była era mojego zrycia
psychicznego, jak to wszyscy szeptali po kątach. Po prostu usiadł, patrząc się.
Od tego momentu zawsze był blisko mnie, kręcił się jak anioł stróż, a nawet
warczał na tych co mnie obrażali. Nie dał mi wyboru, po dwóch tygodniach się do
niego otworzyłam. Miałam trzynaście, prawie czternaście lat wtedy. - bardziej
sobie to przypomniałam. - Rozumiał mnie, chłonął każde moje słowo i nastrój.
Często wystarczyło mi wymienienie z nim spojrzenia, żeby czuć się jak człowiek.
Byliśmy jak symbioza, jedno dawało drugiemu siłę. Kochałam go całym sercem.
Myślałam, że daje mu siłę w równej mierze jak ja mu. Ale nie, ja byłam innym
źródłem, źródłem informacji. Nie posądziłabym go w życiu o złe zamiary, miał
takie dobre oczy, w moim mniemaniu czystą duszę. Pewnej nocy obudziłam się w
którymś z szybów wentylacyjnych. Patrzyły na mnie jego oczy ale nie było śladu
po jego dobrości. Kopniakiem zrzucił mnie z szybu i wylądowałam w gabinecie
Ojca. Zeskoczył i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić złapał mnie z całej siły za
głowę ramieniem. Rzucił na ścianę po czym zaczął dusić. Te ręce, które moim
zdaniem nie skrzywdziłyby muchy oplotły moje gardło, odcinając mnie skutecznie
od tlenu. Starałam się spojrzeć w jego oczy, ale unikał ich jak ognia. Upewnił
się, że nie jestem w stanie nic zrobić, byłam na skraju. Uderzył mnie w twarz,
miałam zostać przytomna. Do gabinetu wszedł Ojciec w samej swojej osobie. Kiedy
zobaczył tą scenę nie mógł wyjść ze zdumienia. Rowland znowu objął moją głowę
ramieniem, nic już nie widziałam. Wrzasnął, wypuścicie mnie a ją oszczędzę jest najcenniejsza do
kurwy, wiem, że bez niej nic nie zrobicie.
Odgłos ogłuszył mnie kompletnie, myślałam że straciłam słuch. Ciepła ciecz
rozprysnęła się na mojej twarzy. Nadal lekko otumaniona, poczułam jak ramię Rowlanda zwalnia i coś koło mnie padło. Otarłam oczy i zobaczyłam że to ciało Rowlanda. Strzelili mu w głowę. Rycząc złapałam jego martwą rękę. Dusiłam się
łzami i jego krwią. Nie docierało do mnie co mi zrobił, a nawet teraz kiedy
wszystko rozumiem, jest to dla mnie najgorsze co mi zrobili. Czułam się jak by
wyrwali mi drugie płuco, pół serca a nawet drugą półkulę mózgu. Dostałam
zastrzyk w udo ale nadal płakałam i darłam się wyrażając mój ból. Odpływałam w
świadomości, trawiona żywym ogniem, który palił całe moje ciało. Obudziłam się,
a koło łóżka stał Ojciec. Nic nie mówił, tylko patrzył. Zrozumiałam jasno jak
mam się zachowywać i co mnie czeka, jeśli postanowię inaczej.
Zakończyłam moją
historię, odchrząknięciem znowu próbując cofnąć gulę w gardle. Kolejny raz
tylko się na mnie patrzyli nic nie mówiąc.
-Naprawdę.. -
profesor chyba starał się powiedzieć coś mądrego ale nic mu nie przyszło na
myśl.
Zaraz się rozkleję.
Trochę odcięta od rzeczywistości poprosiłam o pozwolenie na wyjście. Nie
dosłyszałam co powiedzieli, wyszłam. Biegłam ile sił w nogach przez cały
ośrodek, zderzałam się z ludźmi nie zwracając uwagi na nikogo. W połowie drogi
ryczałam już na dobre. Dobiegłam i zobaczyłam jakiś zauek. Przeskoczyłam przez
furtkę i wbiegłam do ogrodu. Wcisnęłam się w kąt ogrodzenia, brudząc siebie
ziemią, ale miałam to głęboko w nosie. Płakałam jak opętana, pierwszy raz komuś
tą historię opowiedziałam. Miałam szczerą nadzieję, że będzie mi lżej ale było
tylko gorzej. Moje serce znowu piekło jak żywa rana, widocznie nie dane było
zagojenie się jej. Straciłam poczucie czasu. Po minutach, godzinach straciłam
pokłady łez. Siedziałam wyciszając się i nasłuchując odgłosów ptaków,
szumiących drzew, natury. Obserwowałam wszystko, jak za pierwszym razem z
fascynacją i uniesieniem. Wyobraziłam sobie, że Rowland siedzi sobie koło mnie i
trzyma mnie za rękę. Siedzimy cichutko, nic nie mówiąc tylko słuchając swoich oddechów,
nawzajem tak sobie potrzebnych. Zrobiło mi się trochę raźniej jak tak sobie
pomyślałam. Czy jestem normalna?
jest mi bardzo przykro, że nie dodawałam tak długo.
nie miałam weny ani w ogóle niczego i mimo, że nikt tego bloga nie czyta czuję, żę nawaliłam. proszę bardzo, 4 rozdział. ściskam mocno tych co to przeczytają i gratuluję,
Peace out, Lizzy over.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz