Oj za długo mnie nie było...
Stary obskurny
budynek, aż wprowadzał człowieka w zły nastrój. W wielkich oknach na samym dole
wisiały mięsa i różnej maści futra, nad drzwiami zaś tabliczka: rzeźnik.
Pożółkła kartka na drzwiach informowała, że lokal zamknięty. Barczysty
mężczyzna w skórzanej kurtce i wytartych dżinsach przejechał dłonią w celu
ujarzmienia ciemnej czupryny po czym zrezygnowany pchnął drzwi. Powitał go
donośny dźwięk dzwonka i charakterystyczne zaciemnienie, jak by właściciel
wyjątkowo nie przepadał za światłem dziennym. Jedynym źródłem światła była
kołysząca się goła żarówka. Dwa spróchniałe nędzne stoliki, zamrażarka z mięsem
pierwszej jakości o czym miał przyjemność się przekonać, blat do obrabiania
mięsa aby zapewnić klientów o świeżości i drzwiczki na zaplecze. Przy blacie
stała wyprostowana dziewczyna, niska, o silnej posturze. Ubrana w brudne
robotnicze szmaty i chyba dziesięć lat temu biały fartuch, miała też na głowie
chustę.
-Lwica w gotowości?
- zapytał mężczyzna z silnym rosyjskim akcentem.
Kroiła mięso,
pokazując palcem aby poczekał. Ukroiła kawał po czym obróciła się, a widząc go
rozszerzyła wargi w uśmiechu.
-Romero! Nasz wielki
podróżnik, ha? - podeszła i szturchnęła go w ramię. - Nabrałeś może nowy
przydomek? Widzę Cię jako Johna Smitha!
Zdjęła zakrwawione
gumowe rękawice, przykryła mięso kawałkiem czystego materiału i wrzuciła nóż do
zlewu.
Oparła się o blat i
odezwała się:
-Czego szukasz w
moim królestwie?
-Naturalnie paląca
potrzeba przywitania się, przywiodła mnie tu, ale także pusty żołądek, moja
miła.
-Żadna twoja miła,
dupku. -Trzepnęła go brudnymi rękawicami, na co zareagował okrzykiem.
-Brudzisz moją
kurtkę!
-Przepraszam,
paniusiu! - roześmiała się szczerze, mężczyzna do niej dołączył. -No już już -
przerwała. - Nie czasy to są na chichoty. Na zapleczu stoi miska gulaszu,
odgrzej w mikrofali, tylko nie wal drzwiczkami, ledwo się trzymają. Muszę to
dokończyć. - Wskazała na pozostałe mięso. -Później wychodzę.
Złożył dłonie na w
oznak wdzięczności i ruszył na zaplecze. Bez słowa wróciła do pracy, gryząc
się, że do domu wróci głodna. Była jednak skłonna poświęcić swój posiłek,
Romero był dla niej ważny, jako sprzymierzeniec i dobry łowca.
-Chodziły słuchy o
dobrej zwierzynie w Cassach. Potrzebuje zapasów, ostatni rok wyszedł w niecałe
48 godzin, i teraz czuję nasze szczęście. Wybierzesz się z nami, Romero?
-Tak długo jak kutas
Dave nie jedzie. - parsknął z pełną buzią.
-Dave umarł.
Znaleźli go w mieszkaniu. - wymamrotała.
-A niech mnie.
-Powoli stawał się
bezużyteczny. - mówiła strudzona wysiłkiem włożonym w krojenie.
-Zapewne. Jak
miałbym się z wami nie zabrać?
-Rada jestem, że tak
mówisz. Musisz jednak uważać, trochę się zmieniło odkąd wyjechałeś. Strażnicy
krzątają się wszędzie, jak mrówy. Powoli niewinni są brani.
-Zapłacą nam za to
Rys. Kiedyś.
-Oby kiedyś nadeszło
szybciej, czasem tracę kontrolę jak nastolatka.
-Jesteś nastolatką
Rys. - westchnął.
Wzięła pudło pełne
mięsa i przeniosła je do chłodziarki. Nastawiła alarm zabezpieczający i
zamknęła mosiężną kłódkę.
-Będę leciał Rosita.
Dbaj o siebie.
-Ja Ci dam Rositę. -
fuknęła. - Masz gdzie spać?
-Mam mam, nie
przejmuj się.
Po czym wyszedł.
Kobieta za parawanem zrzuciła z siebie szmaty i włożyła czarne spodnie, szarą
bluzę i długie sznurowane buty. Zdjęła obrzydliwą chustę z głowy i uwolniła
burzę swoich czerwonych loków. Zarzuciła na plecy przetarty w niektórych
miejscach i sfatygowany plecak, wzięła zestaw kluczy i wyszła ze sklepu.
Zakneblowała drzwi, a żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze się trzymają kopnęła
je dwa razy. Ruszyła w głąb uliczki, zakładając na głowę czapkę z daszkiem, tak
aby zasłaniała jej oczy.
Ted Nemeth - Retrocukiernia
Peace out, Lizzy over.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz