piątek, 11 marca 2016

bundle of tantrums '2


Oj za długo mnie nie było...

Stary obskurny budynek, aż wprowadzał człowieka w zły nastrój. W wielkich oknach na samym dole wisiały mięsa i różnej maści futra, nad drzwiami zaś tabliczka: rzeźnik. Pożółkła kartka na drzwiach informowała, że lokal zamknięty. Barczysty mężczyzna w skórzanej kurtce i wytartych dżinsach przejechał dłonią w celu ujarzmienia ciemnej czupryny po czym zrezygnowany pchnął drzwi. Powitał go donośny dźwięk dzwonka i charakterystyczne zaciemnienie, jak by właściciel wyjątkowo nie przepadał za światłem dziennym. Jedynym źródłem światła była kołysząca się goła żarówka. Dwa spróchniałe nędzne stoliki, zamrażarka z mięsem pierwszej jakości o czym miał przyjemność się przekonać, blat do obrabiania mięsa aby zapewnić klientów o świeżości i drzwiczki na zaplecze. Przy blacie stała wyprostowana dziewczyna, niska, o silnej posturze. Ubrana w brudne robotnicze szmaty i chyba dziesięć lat temu biały fartuch, miała też na głowie chustę.
-Lwica w gotowości? - zapytał mężczyzna z silnym rosyjskim akcentem.
Kroiła mięso, pokazując palcem aby poczekał. Ukroiła kawał po czym obróciła się, a widząc go rozszerzyła wargi w uśmiechu.
-Romero! Nasz wielki podróżnik, ha? - podeszła i szturchnęła go w ramię. - Nabrałeś może nowy przydomek? Widzę Cię jako Johna Smitha!
Zdjęła zakrwawione gumowe rękawice, przykryła mięso kawałkiem czystego materiału i wrzuciła nóż do zlewu.
Oparła się o blat i odezwała się:
-Czego szukasz w moim królestwie?
-Naturalnie paląca potrzeba przywitania się, przywiodła mnie tu, ale także pusty żołądek, moja miła.
-Żadna twoja miła, dupku. -Trzepnęła go brudnymi rękawicami, na co zareagował okrzykiem.
-Brudzisz moją kurtkę!
-Przepraszam, paniusiu! - roześmiała się szczerze, mężczyzna do niej dołączył. -No już już - przerwała. - Nie czasy to są na chichoty. Na zapleczu stoi miska gulaszu, odgrzej w mikrofali, tylko nie wal drzwiczkami, ledwo się trzymają. Muszę to dokończyć. - Wskazała na pozostałe mięso. -Później wychodzę.
Złożył dłonie na w oznak wdzięczności i ruszył na zaplecze. Bez słowa wróciła do pracy, gryząc się, że do domu wróci głodna. Była jednak skłonna poświęcić swój posiłek, Romero był dla niej ważny, jako sprzymierzeniec i dobry łowca.
-Chodziły słuchy o dobrej zwierzynie w Cassach. Potrzebuje zapasów, ostatni rok wyszedł w niecałe 48 godzin, i teraz czuję nasze szczęście. Wybierzesz się z nami, Romero?
-Tak długo jak kutas Dave nie jedzie. - parsknął z pełną buzią.
-Dave umarł. Znaleźli go w mieszkaniu. - wymamrotała.
-A niech mnie.
-Powoli stawał się bezużyteczny. - mówiła strudzona wysiłkiem włożonym w krojenie.
-Zapewne. Jak miałbym się z wami nie zabrać?
-Rada jestem, że tak mówisz. Musisz jednak uważać, trochę się zmieniło odkąd wyjechałeś. Strażnicy krzątają się wszędzie, jak mrówy. Powoli niewinni są brani.
-Zapłacą nam za to Rys. Kiedyś.
-Oby kiedyś nadeszło szybciej, czasem tracę kontrolę jak nastolatka.
-Jesteś nastolatką Rys. - westchnął.
Wzięła pudło pełne mięsa i przeniosła je do chłodziarki. Nastawiła alarm zabezpieczający i zamknęła mosiężną kłódkę.
-Będę leciał Rosita. Dbaj o siebie.
-Ja Ci dam Rositę. - fuknęła. - Masz gdzie spać?
-Mam mam, nie przejmuj się.
Po czym wyszedł. Kobieta za parawanem zrzuciła z siebie szmaty i włożyła czarne spodnie, szarą bluzę i długie sznurowane buty. Zdjęła obrzydliwą chustę z głowy i uwolniła burzę swoich czerwonych loków. Zarzuciła na plecy przetarty w niektórych miejscach i sfatygowany plecak, wzięła zestaw kluczy i wyszła ze sklepu. Zakneblowała drzwi, a żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze się trzymają kopnęła je dwa razy. Ruszyła w głąb uliczki, zakładając na głowę czapkę z daszkiem, tak aby zasłaniała jej oczy.

Ted Nemeth - Retrocukiernia

Peace out, Lizzy over.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz