sobota, 26 marca 2016

bundle of tantrums '3


ja się z tym blogiem nie poddam, może ktoś to kiedyś będzie czytał 

 -Fuj! - jęknęła zniesmaczona, wrzucając chusteczkę do toalety. Skierowała się energicznym krokiem do kuchni a jej jasny kucyk podrygiwał w miarę jej kroków. -Mówię Ci, nie wiem jak ludzie mogą to mieć na ustach cały dzień,  okropnie si
-Możesz stulić pysk? - przerwał jej, prawie warcząc.
Gwałtownie zatrzymała się. Pewnie ma zły dzień, nie warto go denerwować. Pożywiła się kolejny raz tym tłumaczeniem. Wyjęła toster, jednocześnie ocierając oczy wierzchem dłoni.
-Masz ochotę na tosty? -tym razem mówiła o wiele ciszej, gotowa na atak werbalny.
-Nie. - odburknął.
Lekko zwiesiła ramiona, zaczęła jednak wyjmować chleb tostowy i ser. Mocowała się z tosterem, a kiedy w końcu udało się jej go zamknąć, wzięła głęboki oddech i znów się odezwała.
-Wychodzimy dziś?  -przecież to był taki wielki dzień.
-Nie.
Przełknęła gulę w gardle. Ugryzła się w wargę, powodując krwawienie, jednak ledwo co czuła ból.
-Czemu byśmy mieli? -był zdezorientowany.
Dało jej to nadzieję. Co jeśli zapomniał?
-Dziś twoje urodziny. -głos jej się chwiał i mówiła zbyt płaczliwym głosem. Odchrząknęła. -Zostawiłam Ci przecież pudełko na stole. To w niebieskim opakowaniu?
-He? Myślałem, że to śmieć, poszło do worka.
Maskę opanowania została zerwana z jej twarzy przez szok. Jak dobrze, że gapił się tępo przed siebie, wtedy na pewno zobaczyłby jak ją zranił.
-Och, jak to? W takim razie pójdę, o której zabierają śmieci, może jeszcze.. Może jest…-język zaczął się jej plątać a sama była na granicy płaczu.
-A na co będziesz grzebała w śmieciach? -powiedział agresywnie.
-No przecież… pracowałam na niego kilka miesięcy… zegarek…odkładałam z własnych oszczędności… chciałam Ci zrobić przyjemność. -znów uczucie bezsilności.
-Nie był mi potrzebny.
Opuściła wzrok.
-Jezu jak chcesz to idź, grzeb w śmieciach, może znajdziesz tam swoją godność.
Zaczęło się.
-Szkoda, że musisz być taką… taką tobą. - rzucił plując. -NIC NIE UMIESZ ZROBIĆ DOBRZE. JAK ZAWSZE WSZYSTKO ZEPSUŁAŚ! NIE UMIESZ NIC PORADZIĆ, CO DALLAS, BOCHATERKO?
Zgarbiła się jeszcze bardziej, jego słowa były jak smagające bicze. Coś świsnęło jej obok ucha, odskoczyła przestraszona.
-Masz swoje tosty! - wrzasnął jednocześnie przyciskając swoją rękę do rozgrzanej płytki tostera.
-Realm! - krzyknęła rzucając się do niego.
-KROK W TYŁ!
Tym razem rzucił samym tosterem, wyrywając kabel z kontaktu powodując deszcz iskier. Ledwo się odsunęła. Dostał po raz kolejny ataku furii rzucając świecznikiem, stojakiem na przyprawy, papierem…
-Realm proszę! - podchodziła powoli do niego, starając się go uspokoić. -REALM WYSŁUCHAJ, wszystko posprzątam, chodź, muszę Cię opatrzyć!
Nie śmiał nawet zwracać na nią uwagi, rzucał w nią tylko rzeczami i oszczerstwami.  Właśnie mocował się z obrazem, kiedy podeszła i stanowczym gestem położyła mu swoją kruchą dłoń na ramieniu, starając się go przytulić. Machnął ręką a usłyszeć dało się głuche uderzenie. Dziewczyna zatoczyła się, jednocześnie trzymając rękę na prawej stronie twarzy. Kilka sekund zajęło jej uświadomienie sobie, co się właściwie wydarzyło. Natychmiast zaczęła się cofać. Przestraszony Realm miał oczy jak spodki i ręce opuszczone. Chciał ją pocieszyć, jednak tym razem ona się wydarła, wysokim cienkim głosem.
-NIE PODCHODŹ!
Wiadomość była jasna, a on stanął jak wryty. Podniosła oczy wypełnione łzami i ze zdradą wymalowaną na twarzy wydukała przez zaciśnięte zęby.
-Żałuję.
Cisza.
-OWSZEM. Teraz MOJA kolej. Zobacz C O na CIEBIE poświęciłam. W S Z Y S T K O. Zostałam z tobą, znosiłam twoje ataki, opatrywałam cię, zdejmowałam Cię ze sznura, powodowałam wymioty kiedy nałykałeś się pigułek, BYŁAM. Czuwałam, kiedy nie mogłeś spać. Byłam bardzo bliska, ale tyle razy, chociażby kiedy udało mi się namówić Cię w zeszłym tygodniu na jeden taniec, widziałam Ciebie, Realm. Dobrego chłopaka, o ciepłych oczach, którego nie miałam jeszcze okazji spotkać. Byłam pewna, że kręcąc się naokoło Ciebie trzymam go na powierzchni, pewnego dnia będąc na tyle silną aby go wyciągnąć. Myliłam się, Realm. Ty już jesteś martwy. I żałuję, wszystkiego.
Zerwała kurtkę z wieszaka i zrobiła to, co powinna zrobić dokładnie rok temu ze stalowym wyrazem twarzy aż do końca ulicy gdzie zauważyła agentów.

napisałam to na podstawie książki Kuracja Samobójców, a więc troszkę takie FanFiction z Dallas i Realm'em

 Miss E - Hummingbird

Peace out, Lizzy over.

piątek, 11 marca 2016

bundle of tantrums '2


Oj za długo mnie nie było...

Stary obskurny budynek, aż wprowadzał człowieka w zły nastrój. W wielkich oknach na samym dole wisiały mięsa i różnej maści futra, nad drzwiami zaś tabliczka: rzeźnik. Pożółkła kartka na drzwiach informowała, że lokal zamknięty. Barczysty mężczyzna w skórzanej kurtce i wytartych dżinsach przejechał dłonią w celu ujarzmienia ciemnej czupryny po czym zrezygnowany pchnął drzwi. Powitał go donośny dźwięk dzwonka i charakterystyczne zaciemnienie, jak by właściciel wyjątkowo nie przepadał za światłem dziennym. Jedynym źródłem światła była kołysząca się goła żarówka. Dwa spróchniałe nędzne stoliki, zamrażarka z mięsem pierwszej jakości o czym miał przyjemność się przekonać, blat do obrabiania mięsa aby zapewnić klientów o świeżości i drzwiczki na zaplecze. Przy blacie stała wyprostowana dziewczyna, niska, o silnej posturze. Ubrana w brudne robotnicze szmaty i chyba dziesięć lat temu biały fartuch, miała też na głowie chustę.
-Lwica w gotowości? - zapytał mężczyzna z silnym rosyjskim akcentem.
Kroiła mięso, pokazując palcem aby poczekał. Ukroiła kawał po czym obróciła się, a widząc go rozszerzyła wargi w uśmiechu.
-Romero! Nasz wielki podróżnik, ha? - podeszła i szturchnęła go w ramię. - Nabrałeś może nowy przydomek? Widzę Cię jako Johna Smitha!
Zdjęła zakrwawione gumowe rękawice, przykryła mięso kawałkiem czystego materiału i wrzuciła nóż do zlewu.
Oparła się o blat i odezwała się:
-Czego szukasz w moim królestwie?
-Naturalnie paląca potrzeba przywitania się, przywiodła mnie tu, ale także pusty żołądek, moja miła.
-Żadna twoja miła, dupku. -Trzepnęła go brudnymi rękawicami, na co zareagował okrzykiem.
-Brudzisz moją kurtkę!
-Przepraszam, paniusiu! - roześmiała się szczerze, mężczyzna do niej dołączył. -No już już - przerwała. - Nie czasy to są na chichoty. Na zapleczu stoi miska gulaszu, odgrzej w mikrofali, tylko nie wal drzwiczkami, ledwo się trzymają. Muszę to dokończyć. - Wskazała na pozostałe mięso. -Później wychodzę.
Złożył dłonie na w oznak wdzięczności i ruszył na zaplecze. Bez słowa wróciła do pracy, gryząc się, że do domu wróci głodna. Była jednak skłonna poświęcić swój posiłek, Romero był dla niej ważny, jako sprzymierzeniec i dobry łowca.
-Chodziły słuchy o dobrej zwierzynie w Cassach. Potrzebuje zapasów, ostatni rok wyszedł w niecałe 48 godzin, i teraz czuję nasze szczęście. Wybierzesz się z nami, Romero?
-Tak długo jak kutas Dave nie jedzie. - parsknął z pełną buzią.
-Dave umarł. Znaleźli go w mieszkaniu. - wymamrotała.
-A niech mnie.
-Powoli stawał się bezużyteczny. - mówiła strudzona wysiłkiem włożonym w krojenie.
-Zapewne. Jak miałbym się z wami nie zabrać?
-Rada jestem, że tak mówisz. Musisz jednak uważać, trochę się zmieniło odkąd wyjechałeś. Strażnicy krzątają się wszędzie, jak mrówy. Powoli niewinni są brani.
-Zapłacą nam za to Rys. Kiedyś.
-Oby kiedyś nadeszło szybciej, czasem tracę kontrolę jak nastolatka.
-Jesteś nastolatką Rys. - westchnął.
Wzięła pudło pełne mięsa i przeniosła je do chłodziarki. Nastawiła alarm zabezpieczający i zamknęła mosiężną kłódkę.
-Będę leciał Rosita. Dbaj o siebie.
-Ja Ci dam Rositę. - fuknęła. - Masz gdzie spać?
-Mam mam, nie przejmuj się.
Po czym wyszedł. Kobieta za parawanem zrzuciła z siebie szmaty i włożyła czarne spodnie, szarą bluzę i długie sznurowane buty. Zdjęła obrzydliwą chustę z głowy i uwolniła burzę swoich czerwonych loków. Zarzuciła na plecy przetarty w niektórych miejscach i sfatygowany plecak, wzięła zestaw kluczy i wyszła ze sklepu. Zakneblowała drzwi, a żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze się trzymają kopnęła je dwa razy. Ruszyła w głąb uliczki, zakładając na głowę czapkę z daszkiem, tak aby zasłaniała jej oczy.

Ted Nemeth - Retrocukiernia

Peace out, Lizzy over.

wtorek, 1 marca 2016

Weird Stuff IV

Widziałem kiedyś oczy. Tylko oczy, bo tylko one potrafią świecić w ciemności. Były duże, szkliste i chyba przestraszone. Lecz jestem pewien, że nie bały się aż tak bardzo jak ja w chwili gdy je ujrzałem, bo nie były to znajome oczy. Jestem człowiekiem, który nie lubi gdy coś się zminia. Nie lubię gdy ktoś zamienia mój ciepły koc na inny drapiący i śmierdzący lawendą. Nie lubię gdy, każą mi jeść brokuły zamiast pomidorów ani gdy gaszą mi światło w zupełnie nowym miejscu, które nigdy nie zostało sprawdzone na obecność potworów. Nie lubię też gdy zmieniają się moje oczy. Najładniejsze są takie jasne, w kolorze nieba i takie które wyglądają jak kwiaty. Małe kwiatki, o których się nie zapomina. A te spłoszone nabiegłe krwią nie przypominają mi niczego. Nie wiem do kogo należą, ale on nie może być wesoły. Babcia zawsze mówiła: "Zakochaj się w oczach, Eustachy, oczy mówią wszystko" W tych oczach się nie zakochałem. Nie były ładne jak niebo, albo pamięciowe kwiaty, były obce i takie jakby zniszczone, nie podobne do oczu babci. Ale oczy zawsze są z czymś połączone. Z duchem, albo głową, bo one chyba nie potrafią żyć same dla siebie. One są tylko zwierciadłem- mówiła babcia- zwierciadło potrzebuje odbicia. Jednak gdy jest ciemno nie widać odbicia, nie widać nic oprócz oczu, które potrafią świecić.
Wiem, że krótkie i w ogóle, ale ale ale ale taaa.
Carry on, Brussels. Moose